Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Kroniki ze Stambułu lub dlaczego Szkieletor nie zaatakował Turcji?
Autobiograficzny komiks to dla czytelnika spora niewiadoma, a dla autora – ogromne ryzyko. Szczęśliwie Kroniki ze Stambułu (tom I) bronią się dobrą historią i rewelacyjnym humorem, podkreślanym przez mistrzowską kreskę ich autora, Ersina Karabuluta.
Turcja – takie państwo w Afryce
Zanim przejdziemy dalej, to czas na drobne wyznanie: ilu z Was, Drodzy Czytelnicy, zaznajomionych jest z kulturą turecką? Czy poza serialowym Wspaniałym stuleciem, piosenkarzem Tarkanem i jego przebojem Şımarık (słynne: cmok, cmok po każdym refrenie) czy Człowiekiem, który ratuje świat szerzej znanym jako Tureckie Gwiezdne Wojny przychodzi Wam na myśl jakaś większa produkcja znad Cieśniny Bosfor? A może Turcja kojarzy się raczej z politycznymi zawieruchami spod znaku Recepa Tayyipa Erdoğana?
Te pytania tylko pozornie są trywialne, albowiem sam autor na pierwszych kartach Kronik ze Stambułu bierze rozbrat z powszechną, jego zdaniem, niewiedzą dotyczącą rodzimego kraju twórcy, wyjaśniając, gdzie leży (i że na pewno nie w Afryce) Turcja.
Jako mieszkańcy średniej wielkości państwa w Europie możemy tę złośliwość twórcy doskonale zrozumieć, bo sami niejednokrotnie mamy okazję przekonać się, że nie wszyscy na świecie (na przykład w takich USA) potrafią wskazać, gdzie usytuowana jest Polska. Zresztą polski czytelnik znajdzie więcej analogii, ale o tym nieco w dalszej części.
Marzenia młodego Ersina
Pamiętacie, kim chcieliście zostać w przyszłości, kiedy pytano Was o to za dzieciaka? I pamiętacie, komentarze najbliższych dorosłych – matek, ojców, babć, cioci, wujków, dziadków – kiedy mówiliście o swoim wymarzonym zawodzie? A czy przypominacie sobie, kiedy to marzenie ustąpiło miejsca pragmatycznemu, życiowemu podejściu?
Młody Ersin, zafascynowany światem komiksów, postanawia zostać rysownikiem. Krytycznie patrzą na to pragnienie rodzice, zwłaszcza ojciec, który – samemu będąc niezrealizowanym artystą – dostrzega trudności związane z taką formą zarobku. W ten sposób poznajemy społeczno-polityczne tło Turcji podzielonej między partie skrajnie prawicowe o silnym zapleczu konserwatywno-religijnym a zwolennikami laickiego państwa. Powszechną indoktrynację, sączącą się z przekazów medialnych, poznajemy przez pryzmat Ersina i jego kolegów, którzy lepiej potrafią deklamować „wyznanie miłości” do państwa niż wyniki tabliczki mnożenia. Dziecięcy świat potrafi świetnie połączyć He-mana i władców wszechświata z wojskami Erdoğana (pierwszej odsłony jego panowania na początku XXI wieku) i docenić, że gdyby nie militaryści, to Szkieletor napadł by na Stambuł.
Humor, humor i jeszcze raz humor
„Humor był tradycją tego kraju od stuleci” – twierdzą rysownicy satyrycznego czasopisma, kiedy powracający na fali ogromnego społecznego poparcia Erdoğan postanawia pozwać do sądu każdego, kto się wyśmiewa z niego i jego otoczenia. Nie od dziś wiadomo, że śmiech nie idzie w parze z totalitaryzmem, a autoironia to pojęcie wybitnie obce. Zatem groźnie jest, kiedy panowie z długimi brodami składają w domu „przyjacielskie” wizyty i „radzą”, czego lepiej nie powtarzać wszem i wobec. A kiedy takie „rady” słyszymy od nastoletnich rówieśników, należących do Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, to obawy o inwigilację wcale nie trącą paranoją.
Dorastający Ersin musi – jak każdy z nas – wybrać swoją drogę pośród okoliczności, w jakich przyszło mu żyć, pośród postępującego konformizmu i dyskretnie zaznaczonego karierowiczostwa. No i dowiedzieć się wreszcie, co to jest ten Pink Floyd?, o którym to czyta w comic stripach.
Ale spokojnie, humor zdaje się go nie opuszczać. Wszak to tradycja turecka.
W oczekiwaniu na Tom II
Jedno ostrzeżenie: tekstu jest dużo. To naprawdę autobiografia, tyle, że w formie graficznej, skądinąd bardzo bogatej, wręcz doskonałej. Kroniki ze Stambułu to pozycja nader intersująca, wciągająca przepełniona ironią i dystansem do wydarzeń minionych. Przyznam, że dawno się tak nie obśmiałem podczas lektury komiksu, jak czytając o perypetiach Ersina.
To jednocześnie niezwykle mądre wprowadzenie w skomplikowaną historię Turcji, której polityczne roszady mogą brzmieć jak ostrzeżenia dla Polski, jako że wiele sygnałów zdaje się być symptomatycznych. Swoją drogą, to frapujące, że komiks – rzecz z gruntu pop- kulturowa – więcej przemyca poważnych treści na przykład o społeczno-politycznych relacjach niż bijące rekordy popularności seriale eksportowe, jak choćby wspomniane Wspaniałe stulecie.
Oj, za szybko się skończył ten Tom I. Zostawił nieposkromiony apetyt na dalszą opowieść o losach nieposkromionej fantazji satyryka ze Stambułu. Czekam zatem z niecierpliwością.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Timof i Cisi wspólnicy.
1 thoughts on “Kroniki ze Stambułu – recenzja komiksu”