przypadek pana marka

Tam, gdzie rosły mirabelki / Przypadek Pana Marka – recenzja komiksu

Nie zapomnij do nas zajrzeć – > Facebook Logo Instagram Logo

Kultura Gniewu zaczęła nowy rok od przypomnienia dwóch kultowych komiksów Jana Mazura:
Przypadek Pana Marka oraz Tam, gdzie rosły mirabelki. To znakomita wiadomość, bo wśród poważnych, monumentalnych i przebogatych wizualnie wydawnictw, Mazur w skromnej, niewyszukanej formie skupia uwagę na nas, naszych sąsiadach, ziomkach z dzielni i pani z warzywniaka.

Przypadki Pana Jana

Okazjonalni czytelnicy komiksów mogą Jana Mazura nie kojarzyć, ale pasjonatom kadrów z dymkami jest to postać bez wątpienia znana.

Debiutował w swych wczesnych latach dorosłych zeszytem o Rycerzu Janku W kanałach szaleństwa (stworzonym wespół z Robertem Sienickim i Igorem Wolskim). A dalej pojawiały się kolejne uznane i lubiane wydawnictwa, jak chociażby Przypadek Pana Marka (którego reedycję dostajemy zresztą w dziesiątą rocznicę premiery), publikacje w zinach i antologiach. Równocześnie działalności Autora towarzyszyły kolejne wyróżnienia i nagrody. Wśród których wypada wspomnieć o trzech Złotych Kurczakach (2013, 2016, 2017), wyróżnieniach na Międzynarodowym Festiwalu Komiksów i Gier w Łodzi (2013, 2015) czy nominacji do Nagrody Literackiej m. st. Warszawy (2023 – nominację otrzymał album „Incel”, który znakomicie pasuje stylistycznie i treściowo do bohaterów niniejszego tekstu).

Przypadek Pana Marka: Małe Ojczyzny

Jan Mazur nie patrzy na szeroki świat, nie sięga w dalekie terytoria, nie analizuje globalnych zagwozdek. On ma swoje małe, skromne światy lokalne, osiedlowe mikrowersum, pełne zwykłych, często balansujących na granicy postrzegania, ludzi. Jego bohaterowie są uwikłani w codzienność, naznaczeni jakąś trudną do zdefiniowania beznadzieją, pozbawieni sprawczości, ubezwłasnowolnieni przez siły większe i bardziej od nich zuchwałe.

Tytułowy Pan Marek jest osiedlowym dozorcą. Poznajemy człowieka cichego, z deficytem śmiałości (nawet mówi mniejszą czcionką!), zamkniętego w swoim własnym kieracie, który nagle, zupełnie bez własnej woli staje się pionkiem na szachownicy spółdzielczej rozgrywki o władzę. Można powiedzieć, że staje się narzędziem w drapieżnych łapach rewolucji. Ale jak to było z tym pożeraniem własnych dzieci? Historia Pana Marka jest niespieszna i gorzka, zostawia w czytelniku nieprzyjemne poczucie klęski.

przypadek pana marka

Nie inaczej sprawa ma się z bohaterami Tam, gdzie rosły mirabelki. Czterech kumpli z osiedla ma swoje miejsce w życiu. To samo miejsce od lat. Pod tym samym drzewem mirabelkowym. Jest szlug, jest browar, życie toczy się swoją koleiną. Koledzy dzielą czas między szorstkie i wyboiste życie rodzinne i pielęgnowanie swojej przyjaźni, choć ta nie raz zostaje poddana brutalnej próbie. Świat toczy się gdzieś tam obok, a oni czasem nawet zerkną, może w porywie brawury zrobią krok w obcą stronę, ale i tak łatwiej jest o życiu marzyć i je sobie projektować, niż podjąć ryzyko zmiany.

Możemy uśmiechnąć się pod nosem nad nieporadnym Panem Markiem, pobłażliwie wykpić bohaterów Mirabelek, choć przecież Autor tego nie robi. Nie ocenia swoich postaci, nie stawia nam ich za wzór czy przestrogę. To nasi sąsiedzi, może członkowie rodziny, może trochę my sami. Mazur niczego nam nie sugeruje, refleksja jest po naszej stronie, sami z treścią jego opowieści mamy sobie poradzić.

przypadek pana marka

Tam gdzie rosły mirabelki: Kropki i kreski

Nie mniej ważna od treści komiksów Jana Mazura jest ich oprawa graficzna, choć akurat w jego przypadku to sformułowanie może brzmieć odrobinę na wyrost. Kreska jest ekstremalnie skromna, dostajemy w zasadzie jedynie pierwszy plan, zredukowany dodatkowo do absolutnego minimum. Dostajemy tylko tyle, ile trzeba, by kadr do nas przemówił. I zapewne dzięki temu zabiegowi graficznemu, przemawia tym silniej, bo nic nie odwraca naszej uwagi od opowieści. Nie skupiamy się na kompozycji kadru, bo nie ona jest ważna. Surowy graficzny aspekt Pana Marka i Mirabelek zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, ale jeśli podejmiemy się lektury, raczej nie będziemy żałować.

Jan Mazur udowadnia, że opowieść graficzna, aby skutecznie poruszyła czytelnika, nie musi być rozbuchana kolorystycznie, pełna akcji i fantastycznych wolt fabularnych. Dobra historia obroni się nawet opowiedziana oszczędnym językiem i w minimalistycznym stylu. I tego się trzymajmy.

Za egzemplarze recenzenckie dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *