Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Remastery gier są nierzadko szansą na tchnięcie nowego życia w tytuły, które kiedyś zyskały grono fanów, ale dziś mogą trącić myszką. Bywa, że wystarczy poprawiona oprawa i drobne usprawnienia, by starsza produkcja zyskała drugą młodość. Nie zawsze jednak proces ten przebiega idealnie – zdarza się, że niektóre problemy oryginału zostają. Jak na tym tle wypada A Rite From The Stars: Remaster Edition? Czy to przykład udanego odświeżenia? I czy była konieczność odświeżania niespełna siedmioletniej gry?
A Rite From The Stars: Remaster Edition to w założeniach przygodówka point & click umiejscowiona w unikatowym świecie na pierwszy rzut oka przypominającym o cywilizacji Majów. Wcielimy się w kilkuletniego chłopca imieniem Kirm. Główny bohater stoi przed rytuałem, który ma go uczynić dorosłym mężczyzną. W tym celu podejmie się trzech prób polegających na rozwiązywaniu szeregu zagadek logicznych. Niestety nie obyło się bez garści bolączek.

Łyżka dziegciu, albo dwie
Są takie lokacje gdzie gra co chwilę odbiera kontrolę nad postacią. Zwłaszcza na samym początku. Musimy więc wysłuchiwać dialogów bądź przemyśleń bohatera. I byłoby to drobny problem gdyby nie fakt, że tekstów nie da się przewijać. Wpierw musimy wysłuchać co npc mają do powiedzenia. Co gorsza dialogi są nagrane w języku innym niż Polski czy np. Angielski więc nawet jeśli szybko przeczytamy napisy i tak trzeba czekać te kilkanaście sekund aż postać skończy swój wywód. W efekcie nierzadko stałem jak ten kołek bez kontroli nad bohaterem bo klikałem co popadnie zanim zorientowałem się z jaką zagadką mam tym razem do czynienia. Często zmuszony byłem wysłuchiwać kolejny raz tego samego dialogu.
Twórcy zresztą szczycą się stworzeniem na potrzeby gry oryginalnego języka. Należy to pochwalić jednak nie służy to rozgrywce. Ot ciekawostka, która niestety czasem niepotrzebnie nieco utrudnia rozgrywkę.
Gdyby jeszcze dialogi były napisane interesująco. Zamiast z satysfakcją przechodzić od jednej łamigłówki do kolejnej, czasem spędzałem 3/4 czasu na nic nie wnoszącej ekspozycji albo backtrackingu. Ten ostatni zostawia podwójnie złe wrażenie. Nie dość, że bywa, że błądzimy po wcześniejszych lokacjach to problem jest wyolbrzymiony przez ograniczony ekwipunek. Główny bohater może dzierżyć na raz raptem jeden przedmiot. Podnosząc kolejny upuszczany w tym miejscu to co dotychczas przynieśliśmy ze sobą. Zatem jeśli potrzebujemy poukładać na swoje miejsce kilka przedmiotów, niepotrzebnie rozwleka to rozgrywkę.
Czasem po omacku szukałem odpowiedniego miejsca gdzie mógłbym popchnąć akcję do przodu gdyż nie da się szybko odróżnić tła od przedmiotów używalnych. Dopiero gdy podejdziemy dostatecznie blisko wyświetli nam się odpowiednia ikona. Współczesne przygodówki point&click już od dawna stawiają nacisk na rozwiązywanie zagadek, a nie walkę z interfejsem bądź projektem poziomów. Tutaj tego niestety zabrakło.

Lekka, kolorowa przygoda
Nie jest to jednak gra na wskroś zła. Rozwiązywanie zagadek, zwłaszcza gdy już nieco oswoimy się z bolączkami tytułu, bywa przyjemne. Nie są wymagające jednak nie powtarzają się i ciekawość czym zaskoczą twórcy w następnym pomieszczeniu pcha nas do przodu. Często jednak czułem, że poziomom brakuje kontekstu odnośnie tego co należy zrobić w danym pomieszczeniu. Wówczas kończyło się to losowym klikaniem na co popadnie w nadziei, że przyjdzie objawienie.
Pozytywnie wypada także klimat. Przypominające azteckie świątynię otoczenie tworzy zagadkową i nieco egzotyczną atmosferę. Lokacje są raczej ciasne ale nie klaustrofobiczne. Większość z nich składa się z jednego pomieszczenia, na które przypada jeden problem do rozkminienia.
Graficznie tytuł jest miły dla oka. Żywe kolory prezentują się bardzo estetycznie, zwłaszcza na małym ekranie steam decka. Po screenach zresztą widać, że mamy do czynienia z nieskomplikowaną wizualnie grą. Wspomnę jeszcze, że choć tytułowi brakuje informacji o kompatybilności ze wspomnianym przenośnym komputerem od Valve, tak tytuł działa na nim przez większość czasu bez zająknięcia. Na palcach jednej ręki policzę sytuacje gdy klatki z nieznanych mi przyczyn spadły do kilkunastu na sekundę choć na ekranie nie działo się nic szczególnego.
Muzyka jest całkiem niezła. Udźwiękowienie etapów stoi na przyzwoitym poziomie. Odgłosy tła czy wszelkich napotkanych stworzeń są solidne.

Remaster remasterowi nierówny
Z przyjemnością przywitałbym jakikolwiek system ekwipunku postaci. Przedmiotów do żonglerki nie jest co prawda zatrważająco dużo ale kiedy musimy w nich przebierać, limit jednego jest zwyczajnie upierdliwy. Nie rozumiem też czemu dialogów nie można przewijać, gdyby chociaż audio nagrano w bardziej popularnym języku. Trzeba jednak pochwalić za pełne udźwiękowienie postaci. Poziom tego ostatniego wypada, cóż zwyczajnie ok.
Z ciekawości odpaliłem demo wersji nie zremasterowanej. I tam problemem okazało się już samo sterowanie myszką i ślamazarne tempo poruszania się. Także developerzy poza odświeżeniem grafiki wzięli się za dodatkowe usprawnienia. Tutaj mamy wygodne obłożenie pada przyciskami.
Napotkałem jednak drobne błędy. Na przykład raz kamera utknęła w poprzednim pomieszczeniu, z którego właśnie wyszedłem. I trzeba było zrestartować poziom. Innym razem postać zablokowała się na niewidzialnej ścianie zamiast przejść przez otwarte właśnie przejście. Czasem też wciskanie przycisków, pomimo wyskakujących ikon, nie przynosiło żadnych rezultatów. I inne tego typu małe acz frustrujące problemy.
Niestety przydałoby się wysłuchać w głosy krytyki nieco wnikliwiej przed wydaniem remastera. Nie do końca też wiem dla kogo jest ta gra. Dla dzieci barierą nie do przejścia może okazać się brak tłumaczenia na Polski. Starszym odbiorcom może nie podejść zbyt prosta rozgrywka i mimo wszystko infantylna oprawa. Chociaż mimo wad nie żałuję czasu spędzonego z A Rite From The Stars: Remaster Edition.

Dla kogo ta gra?
Nie mogę jednak jednoznacznie polecić bądź skreślić A Rite From The Stars: Remaster Edition. Gdy już w miarę sprawnie brnąłem przez kolejne łamigłówki grało się przyjemnie. Jednak na rynku jest sporo o wiele lepszych pozycji, utrzymanych w podobnym tonie. Choćby urocze The Last Campfire od, znanego z No Mans Sky, Hello Games. Jeśli jednak macie ograne podobne pozycje i wciąż wam mało, mimo wszystko omawiana gra potrafi miejscami umilić czas. Zdecydowanie kiepskie wrażenie budzi przegadany i mało interesujący początek przygody. I pewne decyzje w projekcie rozgrywki. A także wszędobylskie drobne błędy w sterowaniu czy kolizjach. Nie zmienia to jednak faktu, że czuć, że ktoś włożył w stworzenie tej gry sporo serca.
Plusy
- Różnorodne zagadki
- Sympatyczny bohater
- Poprawione sterowanie
- Estetyczna oprawa A/V
Minusy
- Niedogotowany odgrzewany kotlet – wciąż sporo drobnych błędów
- Brak ekwipunku do zarządzania
- Ni to tytuł dla dzieci, ni dla dorosłego odbiorcy
Za kod do recenzji dziękujemy evolve.pr.