Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Żółwie znam głównie z kreskówek z lat 90. Dobrze narysowane, radosne przygody czterech wyluzowanych gadów-mutantów, mieszkających w kanałach i jedzących pizzę to był hit. Powstały jeszcze dwa całkiem niezłe filmy fabularne, figurki, jakieś komputerowe gry-platformówki i całe to szaleństwo dobrze wypromowanej marki. Potem żółwie odeszły w zapomnienie. Przynajmniej dla mnie. Gdzieś w międzyczasie poznałem dość powierzchownie komiksowy pierwowzór żółwi. Okazał się poważny, mroczny, w swoim klimacie bardziej japoński niż kreskówki. Kilka lat temu wskrzeszono żółwie w ramach kolejnych filmów fabularnych, ale w zalewie popkulturowych treści nie miałem czasu/sił sprawdzać jak ten “come-back” wyszedł. I w końcu niespodziewanie trafiłem na komiks, który ma tą całą sagę zakończyć raz na zawsze. Trochę dziwnie wracać po latach do uniwersum z dzieciństwa.
Ostatni Ronin – Opowieść o honorze i zemście
Twórca żółwi, Kevin Eastman po kilkudziesięciu latach od powstania serii postanowił stworzyć kończącą serię opowieść, wykorzystując zresztą pomysły sprzed lat, nigdy niezrealizowane. Wpadamy w mroczną przyszłość. Jedynym ocalałym żółwiem jest Michaelangelo. Większość bohaterów już nie żyje. Czuć mocno japońskiego ducha tej opowieści. Honor i giri – czyli spłacenie zaciągniętego u swojego mistrza długu to główna motywacja bohatera. Pamiętane z filmów walki dobra ze złem to tak naprawdę starcia rywalizujących klanów ninja, Hamato i klanu Stopy.
Narracja prowadzona jest prowadzona dwutorowo. Ponura teraźniejszość i wycinki z dawnych wydarzeń mieszają się ze sobą. Poznajemy krwawą historię, wypadki które doprowadziły do obecnej sytuacji. Michaelangelo towarzyszą duchy dawnych towarzyszy, rozmawia z nimi, pozwala im komentować to co się dzieje.
Ostatni Żółw Ninja
Ronin to mroczna historia rozgrywająca się w niedalekiej przyszłości. Nowym Jorkiem, odciętym murem od reszty świata, rządzi wnuk Shreddera. Dostajemy coś pomiędzy ucieczką z Nowego Jorku a Johnnym Mnemonikiem. Roboty na ulicach, podziemny ruch oporu walczący z tyranią. Nieopodal, na swojej wyspie, szalony naukowiec Baxter Stockman, konstruuje kolejne mordercze roboty.
Mamy więc powrót ostatniego żółwia-wojownika, efektowne sceny walki z robotycznymi wojownikami i klasycznymi ninja, pogonie, wybuchy. Bohater idzie dawnymi ścieżkami, spotyka starych znajomych i znajduje sojuszników, czasem dość nieoczekiwanych.
Ta historia to w zasadzie takie epitafium dla legendy wojowniczych żółwi. Przez autora zostało pomyślane jako bezwzględne zakończenie całej historii. W licznych retrospekcjach oglądamy co działo się w przyszłości, jak zginęli ci których znamy z wcześniejszych przygód radosnych żółwi. Zakończenie historii jest dość klasyczne, ale to coś co oczekujemy od opowieści tego typu.
Ze strony graficznej nie ma się do czego przyczepić, komiks ma bardzo precyzyjną ,wyraźną kreskę. Nie ucieka w zbytnią ekstrawagancję, ale z drugiej strony precyzyjnie oddaje wygląd postaci i pasuje do klimatu historii.
Podsumowanie
Wychowany na legendzie żółwi ninja, pamiętając przygody tej sympatycznej czwórki ciężko nie było mi podejść do tego komiksu emocjonalnie. Czułem się troszkę tak, jakbym miał pożegnać się ze swoimi marzeniami i bohaterami z dzieciństwa. Przeznaczenie się dopełniło, pewna historia została zakończona, chociaż ostatnie kadry sugerują nowy rozdział sagi.
Komu mogę polecić ten komiks? Dla dorosłych fanów TMNT to pozycja obowiązkowa. Być fanem żółwi i nie kupić Ronina to tak jak być w Paryżu i nie zobaczyć Krzywej Wieży w Pizie. Ci którzy żółwi nie znają, ale lubią akcję, ninja, sztuki walki, wielkie roboty (i małe) też zapewne będą usatysfakcjonowani i mogą poczuć chęć zapoznania się z legendą nastoletnich mutantów. Cowabunga!
za plik recenzencki dziękujemy wydawnictwu Nagle!
1 thoughts on “Ostatni Ronin – recenzja komiksu”