Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Dayak to kolejna pozycja z serii Widok na nieznane, ukazującej się nakładem wydawnictwa Kurc. Jest to tytuł, który zabrał mnie na mały rollercoaster, ale była to wyłącznie moja wina. W mojej głowie pojawiły mi się dość skonkretyzowane oczekiwania, czego zwykle staram się nie robić. Ale gdzieś mimowolnie popłynąłem w pewnym kierunku, do którego Dayak nie zmierzał. Udawał się w podróż własnym szlakiem i nie zamierzał się na nikogo oglądać. I bardzo dobrze.
Dayak, biały niedobitek
Dayak jest wyjątkowym mężczyzną, zamieszkującym slumsy w Addis Abebie. Jego wyjątkowość polega na tym, że jest biały, co pośród afrykańskiej społeczności czyni go czymś na równi jednorożca. Zostało ich bowiem niewielu i żaden nie jest w sile wieku, jak nasz bohater. Dayak był od dziecka wychowywany przez kapłana Batiste, który swoją wiarą krzepi serca i prowadzi lud zamieszkujący ulice gigantycznego miasta. Posiada również wiedzę magiczną, którą przekazuje chłopakowi. Zna również jego przeszłość, co nie pozostaje bez znaczenia w świetle nadchodzących wydarzeń. Mamy tu również możnowładcę Simona, który kontroluje miasto za pomocą zautomatyzowanych jednostek porządkowych oraz opłacanej armii. Jest również biały i do tego niezmiernie podobny to tytułowego bohatera. Tu podobieństwa się kończą. Pragnie on bowiem wyssać wszelkie zasoby naturalne znajdujące się pod slumsami, a nawet i dalej. Oczywiście, nie zważając na życie i zdrowie obywateli niskiego statusu. Dawne obyczaje i obrzędy uważa za relikty przeszłości, które stoją na drodze postępu. Dayak ostatecznie próbuje przeciwstawić się ciemiężycielom, co stanowi dość mocno pokręconą oś fabuły.
Afrykański cyberpunk
Philippe Adamov stworzył dzieło o dość mocno wymieszanych elementach. Dayak ma w sobie na tyle dużo cyberpunkowego ducha, że daje się w nim wyczuć spuściznę klasycznych twórców z tego gatunku, choćby Williama Gibsona. Ta, w kombinacji z religijnością i afrykańskimi wierzeniami daje naprawdę ciekawy koktajl technologii i egzotycznego mistycyzmu. Inspiracji i motywów autora przebija się znacznie więcej. Pojawiają się pomruki choćby Akiry Katsuhiro Otomo, co widać szczególnie w dalszych rozdziałach. Motywy strachu przed technologią i zbyt gwałtownym rozwojem oraz motyw ekologiczny są również widoczne, acz dość sztampowe. Choć trzeba przyznać, że finał wykorzystuje wszystkie w przyjemny sposób. Idąc dalej – pojawia się korporacyjna chciwość, podniesiona do rangi kontynentalnej, ale ten motyw, na późniejszych etapach na szczęście nie tonie w odmętach własnej sztampy i Adamov pokazuje, jak fajnie można wykorzystać nawet kliszę. Mamy tu konflikt bogaci kontra biedni, a kontrastujące obrazki ociekających przepychem budowli stojących pośród morza chat i półnagich, głodujących ludzi bombardują nas tym motywem nad wyraz często. Świat jest już podzielony na miasto pełne biedoty wymieszanej z uprzywilejowanymi, a plemienne organizacje nie chcące brać udziału w gonitwie wielkiego świata wyniosły się na pustynię, poza granice molocha.
Trzeba jednak przyznać, że technologia nie jest tu tak bardzo nachalnie serwowana, a przynajmniej nie non stop. Epatowanie wynalazkami i urządzeniami nie ma miejsca na każdej stronie, a można odnieść wrażenie, że mimo wszystko, to religia i mistycyzm grają pierwsze skrzypce. Magia i obrzędy są widoczne na równi z latającymi dronami, platformami wydobywczymi, czy wojskowymi helikopterami. Choć moloch i olbrzymie miasto jest eksponowane dość oszczędnie, to jednak nawet tu widać wiele świątyń, posągów i innego rodzaju miejsc oddawania czci. Choć jest tu obco i egzotycznie, to nie jest powiedziane, że w tym samym czasie nad Tokio niebo nie ma koloru monitora ustawionego na nieistniejący kanał. Świat w Dayaku jest bowiem duszny, nieprzyjemny, wrogi dla jednostki nie pasującej do systemu, acz pełen innych, podobnie wychodzących poza schemat. Jak u wspomnianego już Gibsona.
Stara szkoła
W Dayaku można znaleźć wiele naiwności, trzeba jednak pamiętać, że komiks miał premierę ćwierć wieku temu i jest mocno osadzony w swoich latach. Choćby ekologiczny podtekst jest mocno najntisowy. Wtedy twórcy jeszcze się zastanawiali, z którym aspektem ekologicznym będziemy mieć największy kłopot i co będzie przyczyną kłopotów, a dziś obrazek rysuje się nam coraz wyraźniej. Dayak stawia na łupieżcze wydobycie surowców, które nie tylko niszczy społeczności, ale i przyrodę. Łącząc to z bezrefleksyjnym i dehumanizującym wchodzeniem w nowe technologie otrzymujemy naprawdę ciekawą miksturę.
Dayak może i jest trochę sztampowy i przed tym zarzutem ciężko mu się bronić, nawet na swoje lata. Nie znajdziemy tu nic odkrywczego, ale w zamian otrzymujemy solidną dawkę emocji i akcji. Jako dokładkę dostajemy unikatowe zestawienie afrykańskiego mistycyzmu z cyberpunkowym zachłyśnięciem się technologią i monstrualnym rozwarstwieniem społecznym. Mimo tego, całość oceniam bardzo wysoko, ponieważ lektura Dayaka ostatecznie dała mi całkiem dużo przyjemności. Na pewno zasługą tego jest ciekawa kreska, którą operuje Adamov, skupiająca się na szczegółach, a jednocześnie serwująca barwne i klimatyczne obrazki. Scenariusz serwuje kilka naiwnych momentów i czasami brakuje doprecyzowania szczegółów, ale można to wybaczyć. W atrakcyjnym opakowaniu, które wydaje się nosić znamiona znajomych elementów dostajemy sporo ciekawych powiewów. Choćby wspomniane już połączenie afrykańskiej plemienności z autonomicznymi strażnikami. Ten koktajl przynosi ciekawe efekty, nie tylko wizualne.
Rollercoaster oczekiwań
Wspomniałem też o rollercoasterze, na który się wybrałem przy lekturze. Spowodowane było to tym, że spodziewałem się czegoś innego. Bardzo zachęcające zapowiedzi zasugerowały mi, że mogę liczyć na opowieść represjonowanych białych, którzy są na granicy wyginięcia. Liczyłem na społeczne drążenie problemu i odniesień do rozliczeniowego postapartheidu, ale niestety poza kilkoma wzmiankami stwierdzającymi fakt nad tym motywem Adamov się nie pochylił. W zamian dostałem nieco sztampową historię pełną akcji, polityki i rodzinnych konfliktów, które mają globalne przełożenie. Jest to opowieść o bohaterze, który wznieca rewolucję i wywraca świat do góry nogami. Jednakowoż, jak wspomniałem, przyjemność z czytania byłą na tyle duża, że absolutnie nie żałuję czasu spędzonego z Dayakiem. Nie mogę mówić tu o jakimkolwiek zawodzie, gdyż pomimo tego, że komiks poszedł swoją drogą, to ostatecznie okazała się ona całkowicie przyjemna. Dayak serwuje solidną opowieść, która raczej niczym nie zaskoczy, ale dostarczy rozrywki na bardzo przyzwoitym poziomie. I to się chwali.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Kurc.