Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
W zasadzie trzeba by powiedzieć, że jest to recenzja magazynu komiksowego. A jest to magazyn nie byle jaki. Kultowy. Legendarny. Wyjątkowy. Stanowiący wrota dla karier współcześnie tworzących polskich komiksiarzy. Wtedy młodych, zaangażowanych i już piekielnie zdolnych. 24 numer magazynu komiksowego Produkt nareszcie się ukazał nakładem wydawnictwa Kultura Gniewu.
Produkt 24 zatkał trasy dostaw
O Produkcie rozpisywać się nie mam zamiaru, bo kto wie, to wie, a kto nie wie i chce się dowiedzieć, to informacje znajdzie. Kulisy upadku i historię tworzenia Produktu opisał ostatnio magazyn Akt, który przeprowadził wywiad-rzekę z Michałem Śledzińskim i tam wszystkich odsyłam. Nie wchodząc w szczegóły, dość powiedzieć, ze Produkt powstał, trwał i upadł. A pomiędzy powstaniem i upadkiem stworzył legendę. Dał kopa polskiemu komiksowi i stanowił poligon doświadczalny oraz trampolinę dla karier wielu twórców. Wydawnictwo zamknęło się na 23 numerze 20 lat temu i zapowiedź wydania 24 numeru przez Kulturę Gniewu przyjąłem z ogromnym zainteresowaniem, zresztą wydaje mi się, że nie tylko ja.
Premiera była ognista. Problemy z dostawą zamówień przez wydawnictwo po premierze udowadniają, jak wiele osób wciąż ma w serduchu prace Michała Śledzińskiego i spółki zwanej Product Crew. Pytanie, zapewne zadane zdecydowanie za szybko jest takie – czy wysoki popyt jest efektem potrzeby, luki w rynku, która nie jest zapełniona? Czy raczej nostalgiczny zryw współczesnych inżynierów Karwowskich, którzy odstawiwszy swoje Thermomixy postanowili przypomnieć sobie czasy licealne i akademickie?
24 numer Produktu jest mocno wspominkowy, choć znalazło się też miejsce dla świeżo przygotowanych dań. Mamy opowieści, które miały ukazać się w kolejnym numerze Produktu, a wylądowały w szufladzie ponieważ tytuł zamknięto. Mamy nowe historie z Osiedla Swoboda, Wilqa wybierającego się do Bydgoszczy, Zdzicha i Wujasa, Człowieka Paroovkę, Jeża Jerzego, Phantasmatę, Toshiro… W zasadzie , jeśli mnie pamięć i wzrok nie myli, to brakuje tylko Likwidatora i Na Sygnale (poprawcie, nie rzucajcie kamieniami), bo choć Pure Hemp i Ławka są z konieczności starymi pracami wyciągniętymi z archiwów, to jednak są. Wszystko jest na najwyższym poziomie i dokładnie w takim klimacie, jakim powinno. Pomimo dwudziestoletniej przerwy w wydawaniu Produktu, widać, że autorzy wciąż maja energię i pomysł, by tworzyć wysokiej klasy klimatyczne shorciaki. Zaczytując się w nowym Produkcie zaiste można wracać do tych blokowisk malowanych zbożem rozmaitem i wspominać piękne czasy kupowania prasy w kioskach i salonikach prasowych, a nie w Internecie.
Wszystko to, co najlepsze
Śledziowi udaje się oddać ducha czasów, w których pojawiał się magazyn. Mamy też dużo specyficznego poczucia humoru i klasycznych Produktowych elementów jak kultowe podpaski czy rubryki (Biały Kruk). Mamy też plakaty z w klimacie Wiedźmina i Cyberpunka 2077, ale panowie skądś musieli wziąć kasę na kolorowe strony (bo i takie są!) i wsparcie w tym temacie zapewnił CD Projekt RED, co wyjaśnia tematykę tychże. Mamy tu też sporo materiałów wspominkowych i przekrojowych. Publicystyka głównie skupia się na podróżach w czasie, podsumowaniach i analizach ostatniego dwudziestolecia (choć nie tylko). I szczerze mówiąc, dostałem to, czego oczekiwałem i nie chciałbym nic innego. Przerwa wydawnicza była na tyle duża, że dowiedzieć się, co autorzy mają do powiedzenia na temat tego, co się działo, gdy Produktu nie było na rynku jest na pewno ciekawe. Niestety musiało znaleźć się również miejsce na nekrologi i wspomnienia o tych komiksiarzach, którzy odeszli. Czas nie oszczędza nikogo.
Produkt był znakiem swoich czasów i w jednym z podpasków Śledziu napisał coś bardzo ciekawego. Że obserwuje postępujące próby koloryzacji lat dziewięćdziesiątych. I nie sposób się nie zgodzić, że czasy do kolorowych nie należały. Młody człowiek łatwo mógł dostać po mordzie. Subkultury mieszały się, tworzyły i znikały. Ale z drugiej strony to była nasza młodość, beztroska, czas cyfrowej rewolucji i nowości w muzyce i popkulturze. Na krajowym poletku komiks przeżywał naprawdę kiepski okres i Produkt był odpowiedzią na tą rzeczywistość. Był krnąbrny, niepokorny, niegrzeczny i jechał po bandzie, jednocześnie ukazując, nawiązując, wyszydzając i krytykując realia, których był wytworem. Choć to nie ta sama klasa i skala oczywiście, ale w podejściu, przetrawionym w rodzimy sposób, miał wiele wspólnego z francuskim Metal Hurlant. Francuzi też nie oglądali się na nikogo i tworzyli tytuł, taki, jaki chcieli, osiągając sukces i wyznaczając wiele standardów panujących do dziś, jednocześnie wykuwając swoje nazwiska w historii komiksu i prasy. Czy to źle, że wspominamy ten okres, może i patrząc przez różowe okulary? I czy gdybyśmy tego nie robili, dwudziesty czwarty Produkt miałby rację bytu?
Kids have grown up
Produkt 24 można traktować też jako epitafium najntisów. To, że autorzy wciąż dają radę i dostarczają wysokiej jakości komiksy oraz teksty, świadczy dobrze o autorach. Zresztą niektóre serie zapoczątkowane w Produkcie ukazują się przecież do dziś, wiec to w sumie nic dziwnego. To, że te dzieła wciąż oddziaływają, bawią i skłaniają do refleksji nas, współczesnych czterdziestolatków też mnie nie dziwi. Choć może to zabrzmi brutalnie, alemimo wszystko, cieszę się, że jest to jednostrzał i nikt nie wpadł na pomysł reaktywacji w formie tasiemca, zapewne pomimo wielu próśb i pokus. Cudownie się to wspomina i pięknie się wraca do czasów łażenia po blokowiskach, ale ponowne uruchamianie Produktu mija się z celem. Wydaje się, że pociągi z nostalgią nie są składami dalekobieżnymi i raczej jadą maksymalnie przez kilka stacji. Przykład? reaktywacja Secret Service. Dawna reaktywacja Top Secretu. To równie kultowe i równie potężne marki wśród wydawnictw prasowych naszej młodości. Efekt nie przyniósł dobrych rezultatów. Formuła dość szybko przestała interesować czytelników, którzy przecież dorośli, zmienili się, maja inne potrzeby. Czy Produkt 25 zadziałałby tak mocno, jak ten, który trzymamy w rękach? Może, ale śmiem wątpić. Cytując niedokładnie kolejny podpasek Śledzia – „teksty sprzed dwudziestu lat powodowały, że piekłem raka i cokolwiek napiszę w Produkcie 24, pewnie za dwadzieścia lat będę miał to same wrażenie”. No, dorastamy. Fajnie było się wybrać ponownie do czasów, w których co piątek albo i częściej przesiadywaliśmy u znajomych, lub na ławkach pod blokami, czy na imprezach tudzież w parkach, akademikach i na domówkach. Robiliśmy wszystkie te fajne rzeczy i sporo mniej fajnych. Świat nie miał ograniczeń, wszystkie drzwi i kierunki stały przed nami otworem. Teraz niby mamy więcej rzeczy, ale mamy mniej czasu na siebie. I coś czuję, że kolejne historie o ziomeczkach jarających zioło pod blokiem, słuchających Korna i System of a Down, nie miałyby racji bytu. Reedycja starych numerów Produktu? Shut up and take my money! Kolejny numer wspominkowy za czas jakiś? Również kupię. Ale miesięcznik, a nawet kwartalnik w tej samej formie? Chyba nie. Może czas na to, by młodzi się zbuntowali przeciw czemuś? Nawet przeciw nam?
Podziękowania
Autorom (jeśli przeczytają mój strumień świadomości) chciałbym przekazać najgorętsze podziękowania, takie z głębi wilczego serducha. Robiliście mi dzień wielokrotnie. Nie tylko w Produkcie. Wydawcy dziękuję, że zrealizował ten zwariowany pomysł. Dziękuję za ten jeszcze jeden cudowny, szalony taniec, który rozchachał mi gębę tak, że aż zakwasów w żwaczach dostałem. Powspominałem tak, że nawet wyciągnąłem jakiś album ze zdjęciami z liceum i trochę późniejszymi, z akademika. To były piękne czasy, może właśnie przez wspomnianą szaroburość. Bo radziliśmy sobie z nią tak jak umieliśmy. Mieliśmy siebie i mieliśmy swoją muzę, literaturę, czasopisma i magazyny komiksowe. Zawsze będziecie częścią tej młodości, pewnie nie tylko dla mnie. I bardzo dziękuję, za to, co nadal robicie, i że robicie to co robicie, a nie próbujecie surfować przywiązani do dachu nostalgicznego pociągu.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu.
A więc to taka historia. 🙂 Coś tam słyszałam, ale nie śledziłam tematu. Spoko. 🙂