Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Wizji przyszłości w kulturze popularnej było już wiele i szczerze mówiąc, wymyślenie czegoś oryginalnego w tym temacie jest zadaniem dość karkołomnym. Nathanaelle nie sili się nawet na wytyczanie nowych szlaków i bardzo dobrze. W komiksie Charlesa Berberiana i Freda Beltrana idzie za to wyczuć pomruki twórczości Philipa K. Dicka czy George’a Orwella. Mamy tu odklejenie władz od rzeczywistości, kłamstwa w imieniu kontroli, brutalną policję, technologię pozwalającą na wieczne trwanie w różnych ciałach. Nathanaelle jednak nie jest li tylko konglomeratem motywów znanych z innych dzieł. Odnoszę wrażenie, że komiks jest bardzo mocno osadzony w naszej teraźniejszości, pełnej zawirowań i dość trudno wyobrażalnych wydarzeń. Jako dzieło krytyczne Nathanaelle robi całkiem niezłą robotę.
Nathanaelle z krainy lockdownu
W przyszłości ludzkość odnalazła sposób na przenoszenie się do innych ciał, niekoniecznie organicznych. Nie jest zatem niespodzianką, że po śmierci ktoś może dalej funkcjonować w ciele robota i spełniać jakże ważną oraz potrzebną społecznie funkcję ekspresu do kawy. Należy nadmienić, że decyzja ta nie pozostaje bez wpływu na życie rodzinne delikwenta. Możliwościami wymiany ciał dysponują jednak wyłącznie mieszkańcy powierzchni. To żyjący dostatnio i nudno szczęśliwcy, których ominęła zaraza. Mogą sobie pozwolić na niemal nieśmiertelność, skacząc sobie z ciała do ciała. Tu kolejna uwaga – oczywiście najlepsze i najtrwalsze opcje dostępne są wyłącznie dla elit. W podziemiach siedzą „Zarażeni”, skazani na wieczny lockdown, gdzie egzystują w ciasnych bunkrach, karmią się jedzeniem z maszyn, a automaty wykorzystują nawet do zaspokajania potrzeb seksualnych. Stworzono im warunki może nie idealne do życia, ale perfekcyjne do trzymania ich w zamknięciu. Swój czas spędzają wymieniając się linkami przez sieć, jednocześnie tracąc kontakt z rzeczywistością, bawiąc się używkami i karmiąc coraz to nowymi teoriami spiskowymi. Jedną z nich jest ta, że zarazy nie było i tak naprawdę to elita z powierzchni nie życzy sobie obecności plebsu z podziemi. Tytułowa Nathanaelle postanawia zaryzykować i sprawdzić jak to jest z tą powierzchnią i czy naprawdę panują tam warunki nie pozwalające na przeżycie. Co oczywiście uruchamia kaskadę wydarzeń.

Krytyka na miarę naszych czasów
Trudno w Nathanaelle nie odnaleźć wątków związanych z lockdownem i pandemią Covidu. Policja pilnująca, aby Ci co mieli siedzieć zamknięci utrzymują swój stan izolacji – proszę bardzo. Spędzanie czasu w domach, oddawanie się wirtualnym rozrywkom, przechodzenie w tryb zawsze online i tracenie kontaktu ze społeczeństwem – proszę bardzo. Fakt, że komiks powstał w 2019 roku daje dodatkowe powody na to, by iść tym tropem.
Ale Nathanaelle nie jest tylko opowieścią wpisującą się w ton teorii spiskowych. Tak naprawdę, to w ogóle nie jest, ale rozumiem, że jeśli podejmiemy się pandemicznej ścieżki interpretacji, to znajdą się osoby, które tak pomyślą. Nathanaelle najbardziej krytykuje nas samych. Bo patrząc na powierzchnię – nie trzeba być w zamknięciu, by zniszczyć relacje rodzinne. Wystarczy zbyt głęboko uwierzyć w moc i potęgę technologii, a także ślepo podążać za głosami proroków z technologicznych dolin, nizin i wyżyn. Krytyka przetechnologizowanego świata odbywa się tu również w bardzo wdzięczny i na swój sposób zabawy sposób podczas scen przesłuchania bohatera – naukowca i twórcy przez radę, która nie zważa ani na jego dokonania, ani na umiejętności. Komisja pragnie jedynie nowości, zaskoczenia, czegoś niebywałego, jednocześnie brzydząc się tym co stare i klasyczne. Więcej nie napiszę, bo wkroczę niebezpiecznie w obszar usiany spoilerami.
Można oczywiście nie zgodzić się z moją interpretacją, ale dla mnie to scena doskonale pokazująca jak ludzie, którzy mają wszystko szukają na siłę rzeczy, które wytworzą w nich choć cień ekscytacji i zainteresowania. Jeśli masz i możesz już wszystko, to uodparniasz się na wszelkie bodźce i szukasz nowych, często poza nakreślonymi granicami, czerpiąc jednocześnie radość wyłącznie w ich przekraczaniu. Mam wrażenie, że ostatnio na pierwszych stronach gazet widać coraz więcej takich ludzi.

Kraina metafor i alegorii
Natahnaelle to opowieść pełna metafor, odniesień i alegorii, których można się doszukiwać na każdym kroku. Swojej interpretacji nie zamierzam bronić, bo możliwe że są tam rzeczy, które widzę tylko ja. Jednak lektura Nathanaelle dała mi okazję do refleksji i przemyśleń i zachęcam do tego, by spróbować się z tą opowieścią zmierzyć samemu. Komiks Beltrana i Berberiana jest całkiem fajną bazą do poszukiwań różnych elementów i interpretowania ich po swojemu. Obyczajowe wywrócenie życia do góry nogami, ukazane w Nathanaelle, sprzyja takiej zabawie i zagłębianiu się w metaprzekazie (którego, swoją drogą, pamiętając historię piosenki I am the Walrus Beatlesów może też nie być wcale).
Myślę, że ostatnim powodem, dla którego warto polecić Nathanaelle jest kreska, w której widać inspiracje w starej francuskiej szkole. Widać tu wpływy wielkich rysowników z dawnych lat. Niejednoznaczność opowieści oraz same rysunki pozwalają mieć wrażenie, że historia Berberiana i Beltrana spokojnie mogłaby ukazać się w jednym z wydań Metal Hurlant .
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Kurc.
