Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Memphis to miasto leżące nad słynną Mississipi, choć nie jest największe w USA, to jest znane z wielu rzeczy. Urodzili się tam Morgan Freeman, Justin Timberlake i jeszcze kilka innych słynnych osób. Z Memphis pochodzi zespół grający w NBA – Grizzlies. Znajduje się tam Graceland, czyli słynna posiadłość Elvisa Presleya, na terenie której został pochowany wraz z innymi członkami rodziny (no chyba, że damy wiarę pogłoskom, że wciąż żyje). To w Memphis zastrzelono Martina Lutera Kinga. Po przestudiowaniu informacji o mieście leżącym w stanie Tennessee można stwierdzić, że mamy do czynienia ze zwykłą amerykańską aglomeracją, która ma swoje wzloty i upadki, jak wszystkie miasta. Otwierając karty komiksu Rodolphe’a i Bertranda Marchala wybieramy się na podróż do zupełnie innego miejsca.
Radio Wolne Memphis
Memphis to drugie wydawnictwo spod sztandaru Shock Comics. W oczy rzuca się jakoś wydania, które jest po prostu ładne. Do ręki trafia nam komiks wydrukowany na papierze dobrej jakości. Zarówno strony jak okładka nie zbierają zanieczyszczeń, a pierwsze wrażenie Memphis robi świetne. Kolorystyka na okładce jest wręcz bajeczna. Ten fiolet z zielenią jakoś strasznie wbija się w głowę i zachęca do zajrzenia dalej.
Sama kreska nie należy do gatunku moich ulubionych. Wszystko, łącznie z postaciami wydaje się być nieco kanciaste i niewyraźne, co oczywiście może być celowym manewrem, wytwarzającym wrażenie ułudy i nierealności, niemniej jednak wolę innego rodzaju zabiegi. Odsuwając jednak własne upodobania na bok komiks czyta się bardzo przyjemnie. Autorzy postawili tu na naturalizm. Brak tu narkotycznych kadrów i surrealistycznych widoczków, choć zapewne motyw z używaniem substancji psychoaktywnych mógł kusić do pójścia w tym kierunku. Na szczęście całość wyszła zgrabnie, zwarcie i bez zbędnych piruetów.

W przeciwieństwie do kreski, historia trafia bardzo celnie w moje czułe punkty. Mamy tu trochę Philipa Dicka, Stephena Kinga i Johna Carpentera, chyba z przewagą tego pierwszego. Może takie moje szczęście, a może twórcy komiksowi ostatnio lubią zwracać się w kierunku tego klasyka fantastyki, ale po Nathanaelle i Oku Horusa w moje ręce znów trafia komiks, który jest zakorzeniony w myśli Philipa Dicka. Memphis stosuje znane z kart jego powieści motywy – zakłamywania rzeczywistości, wątpienie w objawianą prawdę, przebijania się przez pozorne fakty i kontestowanie ich. A wszystko podane w dodatku z zabawą z narkotykami, która pozwoli wzbudzać dodatkowe wątpliwości.
Dwaj młodzi pracownicy gazety, mieszkający w Memphis lubią sobie po pracy zajarać skręta. Chcąc zaoszczędzić na zakupach w sklepie tytoniowym zbierają samosiejkę rosnącą w pobliżu zbiornika na wodę. Jeden z chłopaków prowadzi prasową kolumnę o niewyjaśnionych zjawiskach, zajmującą się futuryzmem i tematyką z gatunku teorii spiskowych. Dzięki temu dostaje od mieszkańców Memphis wiele informacji na temat niewyjaśnionych zjawisk i dziwnych obserwacji, które próbuje weryfikować, natrafiając na intrygujące znaleziska. Na początku znajduje niezgodności ulic i budynków z mapami, przesuwające się domostwa, znikające i przebudowywane obiekty. Razem z kolegą rozbudowują wiedzę i zauważają coraz więcej trudnych do wyjaśnienia rzeczy. Skala znalezisk rośnie. A to natrafią na mieszkania pełne manekinów. A to okaże się, że fabryka aut stojąca na obrzeżach, nie działa od wielu lat. A to znów natrafiają na mechanizmy psujące samochody na ulicach prowadzących za miasto, czy też na ślepe autostrady kończących się na pustyni. Gdy panowie nawiązują kontakt z innymi ludźmi, którzy maja poczucie, że z ich rzeczywistością jest coś bardzo nie tak, są na prostej drodze do odkrycia zaskakującej prawdy.
Stuko – Memphis
Choć fabuła jest raczej przewidywalna i momentami szyta nieco grubymi nićmi, to lektura jest całkiem przyjemna, a historia potrafi wciągnąć. Bohaterowie próbujący zrozumieć dziwne zdarzenia, zbierają elementy układanki i korelują fakty, a czytelnik robi to razem z nimi. Podążając za dziennikarzami odkrywamy, że rzeczywistość Memphis faktycznie ze strony na stronę robi się coraz dziwniejsza, a czasami widzimy nawet więcej niż bohaterowie. No niech mi ktoś powie, ze stażystka, która ni stąd ni z owąd zaprzyjaźnia się z chłopakami, wskakując z każdym po kolei do łóżka i stając się powiernikiem ich największych sekretów nie jest podejrzana bardziej niż podziurawiony ogród sąsiada?
Pomimo tego, Memphis udaje się wciągnąć czytelnika w pułapkę i zbudować w nim chęć do poznania rozwiązania. Fabułą potrafi świetnie wodzić za nos i mnożyć wątpliwości, nawet wtedy, gdy bohaterowie próbują się pogodzić ze swoim stanem i racjonalizować różne fakty. Czy robi to wiarygodnie? Nie zawsze i nie do końca. Jak wspomniałem, grube nici, którymi jest zaszyta czasami wyłażą i czuć je pod powierzchnią dość wyraźnie. Postaci, które mają wykonać jakieś zadanie i czemuś służą, nawet jeśli tego nie robią na początku – prędzej czy później do swojego brzegu dobiją. Cały czas jednak ma się wrażenie, że te trzeszczące szwy są czymś stworzonym specjalnie, tak, by tylko najbardziej odporni na fakty i ich kojarzenie ich nie zauważali. A może nie chcieli zauważać? Albo byli częścią systemu kontrolującego stan rzeczy? Finał jest nieco przewidywalny, ale doceniam to, że potrafi zgrabnie połączyć wszystkie wykorzystane w trakcie elementy i nie zostawia poczucia niedosytu.

John Carpenter by się nie powstydził
Memphis jest bardzo przyjemne w odbiorze, ale nie zaskakuje. Jest całkiem przyjemnym mariażem Stukostrachów Stephena Kinga, Oni Żyją Johna Carpentera i paranoicznej atmosferą znanej z dzieł wspomnianego Philipa K. Dicka. Nie zapominajmy oczywiście o roztaczającej się wokół niewielkiej woni tetrahydrokannabinolu.
Tempo akcji może wydawać się powolne, jednak odbieram to jako wprowadzenie nieco hipnotycznej atmosfery i stworzenie pożywki dla mnożenia się pytań. Może jednak bohaterowie sobie to wszystko wmawiają, przeinaczając fakty i doszukując się powiązań, które nie istnieją? Może te nieco ślamazarne wydarzenia z początku mają sugerować nieco przekrzywione postrzeganie rzeczywistości, spowodowane nadużywaniem ziółka zbieranego na łączce za miastem? Taka zabawa z czytelnikiem jest przyjemna, szczególnie, że wątpliwości raczej rodzą się same, subtelnie wyskakując z momentami leniwych kadrów. Podczas lektury to raczej sam próbowałem siebie przekonać do tego, że goście, którzy znajdują kawały nieznanego stopu, czy doświadczają zatrzymania czasowego raczej ulegają paranoi, ponieważ skręty i inne używki dość często gościły w ich organizmach. Pomimo jasnych i klarownych informacji sam starałem się szukać rozwiązań, których tak naprawdę nie było. Mnie ta zabawa się podobała. Autorzy sprytnie prowadząc historię powodowali, że oszukiwałem się sam. Zdaję sobie sprawę, że jest to zabawa dość niebezpieczna, bo coś, co dla mnie jest zaletą, może być powodem niezadowolenia dla innych. Ale skupiwszy się na samym sobie, stwierdzam, że Memphis swoją robotę wykonało. Krążąc, klucząc, zataczając kręgi, a jednak dowiozło w bardzo ciekawe miejsce.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Shock Comics