Dracula

Drakula na Dzikim Zachodzie – recenzja komiksu

Nie zapomnij do nas zajrzeć – > Facebook Logo Instagram Logo

Wampiry są w popkulturze tematem wyświechtanym i zużytym do granic przyzwoitości. Przeszły długą drogę od legend ludowych przez powieści grozy, aż po romansidła dla dorastających panien. Autorzy Drakuli na Dzikim Zachodzie zdają sobie sprawę z tego stanu rzeczy, więc w krótkim wstępie wyjaśniają, że wszystko już było i teraz czas na Drakulę szukającego schronienia w Nowym Świecie, w formie komiksu przygodowego. Notabene – wampir na Dzikim Zachodzie to też rzecz nienowa, był komiks Amerykański Wampir, powieść Czerwony śnieg Iana R. MacLeoda a nawet płyta z muzyką. Natomiast pomysł ma potencjał zarówno na ciekawą opowieść jak i parodystyczną szmirę. Zobaczmy jak to wyszło.

Zły, gorszy i brzydki

Na polskie wydanie składają się dwie historie ze scenariuszem Gianluca Pireda, każda narysowana przez innego rysownika.

W pierwszej historii mamy klasyczny westernowy schemat. Do miasta przybywa samotny jeździec, tyle, że w tym wypadku nie jest to ostatni sprawiedliwy, ale pradawne zło, pan Wlad, zwany Drakulą. Udało się tutaj zgrabnie połączyć dwa klasyczne motywy. Bo wampir przybywający do innego kraju, żeby znaleźć tam schronienie to wszakże też nic nowego. Nawet jeśli jest to małe amerykańskie miasteczko, w tym wypadku Penny Town (a nie Salem, hłe, hłe).

Drakula na dzikim zachodzie

Takie granie na oklepanych motywach w tym wypadku sprawdza się nieźle. Nasz bohater walczy ze złymi ludźmi sam będąc jeszcze gorszym potworem. Kieruje nim nie pragnienie sprawiedliwości tylko chęć zdominowania otoczenia, w celu znalezienia sobie bezpiecznej siedziby. Jednocześnie kieruje nim swoiste poczucie honoru, jak przystało na wołoskiego szlachcica, tak więc chociaż istoty ludzkie traktuje instrumentalnie to jednocześnie jest w stanie odwdzięczać się za wyświadczone przysługi.

Brawa dla autora, że nie starał się na siłę “uczłowieczać” Drakuli, pokazywać jego jasnych stron etc. Tutaj wampir jest złem, zdaje sobie z tego sprawę, nie ma jakiś romantycznych ciągot, ale jednocześnie trafia na ludzi, którzy też są potworami. Tak więc jako czytelnik mogę kibicować bestii, której okrucieństwo stanowi naturalną cechę, walczącą z ludźmi, którzy w swojej podłości wcale nie są lepsi.

To wszystko bardzo ładnie sprawdza się jeśli chodzi o reklamowaną we wstępie warstwę przygodową komiksu “rozrywkową, lekką opowieść”. Zamiast śledzić poczynania łowców wampirów, podążamy za snującym plany wampirem i mamy z tego masę frajdy. Cenię szczerość, więc jeśli od początku dostaję informację, że autorzy chcą mi dostarczyć rozrywki, a nie głębokiej treści to mogę po prostu cieszyć się wartką akcją i dobrymi rysunkami,

Tutaj warto wspomnieć o stronie graficznej. Pierwszą część ilustruje Luca Lamberti. Ma przyjemny styl, dobrze wypadający w czerni i bieli, mniej realistyczny, bardziej, nazwijmy to “komiksowy” . Drugą część tworzy Emiliano Albano, i to jest już zupełnie inna bajka. Mocno realistyczna kreska bardzo przypadła mi do gustu. Nie wiem tylko na ile zamierzone jest to, że Drakula w tej wersji wygląda jak Aquaman grany przez Jasona Momoa. Realia Dzikiego Zachodu, ubrania, budynki zostały oddane bardzo precyzyjnie, co dodatkowo buduje klimat tej historii.

Drakula na dzikim zachodzie

W drugiej części nasz sympatyczny wampir urządza się w miasteczku, poszerza swoje strefy wpływów. Jednocześnie musi zmierzyć się z potworem z tubylczej mitologii. Kolejny udany pomysł i kolejna udana historia, którą można z przyjemnością przeczytać. Tutaj też szanowny czytelnik może się zastanawiać, kto okazuje się być gorszym monstrum i komu w sumie my tutaj kibicujemy. Pojawia się nawet wątek, czegoś w rodzaju sympatii jaką żywi w stosunku do śmiertelniczki, ale nie ma on szans się rozwinąć. Może i dobrze, bo pozostaje wrażenie, że to rodzaj uczucia odczuwanego w stosunku do ulubionej maskotki. Pradawny tyran pozostaje cały czas sobą…

Ok, to czas na małe podsumowanie. Autorzy wzięli na warsztat oklepane motywy z popkultury, na których łatwo można się przejechać i wylądować w krainy tandety i błyszczących emo-wampirów. Ale zamiast tego konsekwentnie stworzyli bardzo sympatyczną przygodową opowieść. Coś, co można przeczytać z przyjemnością, śledząc losy bohaterów. I chwała im za to. Jedyną pretensją jaką mogę, żywić to to, że cała historia to tylko dwie części. Ja bym chętnie poczytał o dalszych losach Wlada Palownika, jego egzystencji na Dzikim Zachodzie i kolejnych przygodach. Mam nadzieję, że tak się stanie. 

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Elemental.

Drakula na dzikim zachodzie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *