Mutafukaz okładka Timof

Mutafukaz – recenzja komiksu

Nie zapomnij do nas zajrzeć – > Facebook Logo Instagram Logo

Kiedy do moich rąk trafiło Mutafukaz stworzone przez francuskiego autora Guillaume’a Renarda, podpisującego się jako Run, to trochę zaniemówiłem. Półtorakilogramowa cegła (ważyłem na lotnisku), którą wziąłem ze sobą na wakacje, trochę onieśmielała rozmiarami. Z przerażeniem pakowałem olbrzymi wolumin zupełnie nie spodziewając zupełnie jak szybko go pochłonę i ile wspaniałych chwil mi zapewni.

Mutafukaz – chłopaki z dzielnicy

Angelino i Vinz to dwóch przegrywów mieszkających w obskurnym hotelu z karaluchami jako współlokatorami. Chłopaki łapią się dorywczych prac, żeby opłacić rachunki, co niespecjalnie pozwala na godziwą egzystencję. Życie upływa im na dokarmianiu robactwa mieszkającego za szafą w kuchni, szukaniu pracy, unikaniu kłopotów w zamieszkanej przez gangi dzielnicy i oglądaniu walk luchadores – zapaśników w maskach. Pewnego dnia, podczas wykonywania dość uciążliwej i słabo płatnej pracy dostarczyciela pizzy Angelino, na skutek kontaktu wzrokowego z piękną dziewoją rozbija skuter dowoziciela. W następstwie wypadku, cierpiąc bóle głowy i doświadczając omamów udaje się do lekarza, co uruchamia lawinę wydarzeń ciągnących się przez cały komiks.

Mutafukaz

Absurd goni absurd

Choć Mutafukaz rozpoczyna się całkowicie zwyczajnie, to historia dwóch ziomeczków przypomina jezioro, które z każdym krokiem robi się coraz głębsze. Opowieść z każdą stroną nabiera tempa i zatacza coraz większe i wprawiające w osłupienie kręgi. Szybko okazuje się bowiem, że halucynacje, których doświadcza Angelino omamami nie są. Karuzela szybko się rozkręca. Bohaterowie spotykają na swojej drodze istoty z innego wymiaru, przenośne czarne dziury, hodowlanych mutantów. Natrafiają na teorie spiskowe, mafię, mierzą się z medialną papkę i współczesną polityką oraz latającymi spodkami i plującymi ogniem modliszkami. Przy tym pełno jest strzelanin, trupów i eksplozji. Lista jest imponująca, ale wierzcie mi, że nie sprzedałem tu wszystkiego, co znajdziecie w tym tytule. Mój podziw rósł z każdą przeczytaną stroną, bo cały czas się zastanawiam nad tym, skąd autor czerpie tyle pomysłów.

Mutafukaz jest przy całej swojej obfitości niesamowicie dobrze skonstruowane i wszystkie wydarzenia wspaniale trzymają się kupy. Komiks nie jest przegadany, a wręcz przeciwnie – jest zwarty, żwawy, i doskonale się go czyta. Bohaterowie są przegięci, absurdalni, pełni uroku i doskonale zapadają w pamięć. Dialogi zawierają mnóstwo one-linerów, które sprawiały, że ustawicznie parskałem śmiechem.

Mutafukaz

Odjechany

Chyba to słowo najlepiej oddaje komiks Runa. Mutafukaz to jazda bez jakichkolwiek hamulców i przy tym niesamowicie dobra zabawa. Opowieść pochłania, czaruje, wciąga i odgania nudę na antypody. Czuć, że autor nie zaciągał ręcznego ani nie wrzucał na niższe biegi i ta twórcza radość bije z absolutnie każdej ramki, jednocześnie udzielając się czytelnikowi. Tę radosną wolność widać nawet w kresce. Run nagminnie miesza style i pozwala sobie na dowolność w użytych środkach. Kolorowe strony mieszają się z czarnobiałymi z podkolorowanymi elementami. Manga spotyka się tu z typowo frankofońską kreską. Postaci są podawane jako zdeformowane karykatury (choćby tryskający testosteronem Luchadores zderzani z pokurczowatymi bohaterami). Run nie ma barier, a gdy na jakieś natrafiał, to je usuwał w ogniu eksplozji i huku kul. Autor stworzył komiks taki jak chciał, nie oglądając się na nikogo i chwała mu za to. Co jednak najważniejsze – ta całkowita jazda bez trzymanki nie jest jednak pozbawiona głębi.

Spełniając doskonale czysto rozrywkową rolę, Mutafukaz jednocześnie potrafi przekazać komentarze do współczesności. Renard nie stroni od nawiązań do polityki, dzieli się obserwacjami o społeczeństwie i wplata kąśliwe uwagi do tego, czym karmią nas media i ogólnie do naszej rzeczywistości.

Mutafukaz

Mutafukaz to perełka

Mutafukaz to komiks genialny, nieskrępowany, niepokorny i radosny. To niemal 600-stronicowa cegła, którą gdy się napocznie, naprawdę ciężko odłożyć. I pomimo świadomości jej rozmiarów powiem to z pełną odpowiedzialnością – jest za krótka. Potok historii, w który się wpada jest wartki, cudowny i absolutnie porywający. Chcę jeszcze. Chcę więcej tych całkowicie pochrzanionych przygód Vinza i Angelino. To naprawdę świetna historia. W moim prywatnym rankingu Mutafukaz staje się bardzo poważnym kandydatem do topowego zestawienia komiksów tego roku.

Koniecznie muszę zobaczyć film animowany z 2017 z Dannym Trejo, RZA i Giancarlo Esposito użyczającym głosu w dubbingu. To może być ciekawe doświadczenie po lekturze tego opasłego tomiska, które szalony recenzent zabrał ze sobą do samolotu ku zdumieniu zony i współpasażerów.

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Timof i Cisi wspólnicy.

Mutafukaz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *