Wydawnictwo Copernicus Corporation od kilku lat raczy polskiego czytelnika książkowymi seriami z uniwersum Warhammera 40.000, z których zbieram na bieżąco tylko dwie – „Herezję Horusa” oraz „Bitwy Kosmicznych Marines”. Jako fan Czterdziechy zbieram te cykle od samego początku – na mojej półce stoi „Herezja” począwszy od pierwszego wydania z Copernicusa, następnie przez wydania z Fabryki Słów, a potem kontynuacja po powrocie wydań do Copernicusa. „Bitwa o Kieł” należy do drugiej zbieranej przeze mnie serii – „Bitwy Kosmicznych Marines” i wszystkie wydane w Polsce części tego cyklu ukazały się nakładem Copernicusa.
Ten przydługi wstęp i krótki rys historii wydawnictw tytułów spod sztandaru Wojennego Młotka przyda się później. Na razie zajmijmy się fabułą.
Bitwa o Kieł jako kosmiczne pif paf
Jako kosmiczne pif paf z zacięciem militarystycznym „Bitwa o Kieł” sprawdza się całkiem nieźle i cieszy to, że trzyma poziom poprzedniczek, które to poza jednym wyjątkiem są bardzo fajnymi czytadłami. Szósta i ostatnia wydana w Polsce część „Bitew..” zabiera nas na Fenrisa, ojczystą planetę Kosmicznych Wilków (Stare Wilki w kosmos jeszcze nie latają – jeszcze!), brutalnego i nieco krwiożerczego legionu pozostającego w służbie Imperatora Ludzkości. Skuty lodem świat staje się teatrem działań wojennych sprowokowanych przez inny legion – Tysiąc Synów, którzy to w odwecie za wcześniejsze zniszczenie ich świata przez Kosmiczne Wilki chcą odpłacić pięknym za nadobne. Wskutek podstępu Fenris pozostaje broniony przez nieliczną załogę, potężne siły przeciwnika lądują na powierzchni i wydają krwawą bitwę.
„Bitwa o Kieł” ma w sobie wszystko, czego może zażyczyć sobie osoba szukająca wrażeń, acz nie znająca uniwersum WH40K. Mamy zatem bitwy w kosmosie i potyczki na pokładach statków. Mamy opisy działań wielkich maszyn wojennych, straceńcze rajdy na terytorium wroga, bohaterskie czyny wkrótce poległych bohaterów, wypruwane flaki, krew i łamane kończyny. Osoby obeznane w świecie „Czterdziechy” znajdą również ciekawe dla siebie elementy. Mamy bohaterów istotnych dla uniwersum, mamy wybudzanie ze snu Drednotów, Prymarchę i wgląd w genetyczne skazy trapiące oba legiony. Wszystko to otrzymujemy w akompaniamencie wirujących ostrzy, eksplodujących pocisków, magii i wartkiej akcji.
„Bitwa o Kieł” jest sztandarowym przykładem literatury promującej markę i w zasadzie spełnia te funkcję. Pozostawia sporo pootwieranych drzwi, które zachęcają do dalszego eksplorowania uniwersum. Piszę „w zasadzie”, ponieważ „Bitwa o Kieł” jest trapiona przez dwa poważne problemy, które nie pozwalają się do końca cieszyć się lekkością i łatwością w odbiorze, a co za tym idzie pełną przyjemnością i satysfakcją z obcowania z tym naprawdę ciekawym settingiem.
Po pierwsze – jakość wydania. Co do papieru, na którym wydano wypowiadać się nie będę, gdyż jest po prostu standardowy – ani dobry, ani zły. Problem stanowią okładki, które są powleczone złażącą z nich folią, przyprawiającą książkowych estetów o palpitacje serca. Z niewyjaśnionych przyczyn wspomniana folia zaczyna obłazić na środkach i zostawia fatalne wrażenie. Po zakończonej lekturze książka wygląda jak po maratonie czytelniczym i jedyne wyjście, aby sobie z tym poradzić, to nabyć specjalną okładkę, która uniemożliwi kontakt z dłońmi. Ten problem dotyczy wszystkich tytułów z wspomnianych przeze mnie serii, wydawanych przez przez Copernicusa od czasu jego powrotu do druku książek ze świata WH40K.
Herezja wydawnictwa
Jakkolwiek z tym kłopotem można sobie jeszcze poradzić i próbować jakoś przełknąć, to drugim problem, a w zasadzie klątwą i herezją, która dotyka tytuły z tych dwóch serii w wydaniu Copernicus jest jakość tłumaczenia i redakcji tekstu. W tekście nagminnie pojawiają się literówki i to nie pokroju braku polskiego znaku diakrytycznego. Na porządku dziennym są błędy w odmianie, logiczne, językowe lapsusy (w książce można przeczytać, że bohater cofnął się do tyłu), przydarzyło się nawet wklejenie komentarza dla drukarni w tekst.
To wszystko sprawia wrażenie, że (mówiąc bardzo dyplomatycznie) korekta i redakcja tekstu nie leży wysoko na liście priorytetów wydawcy i „Bitwę o Kieł” te problemy dotykają bardzo mocno. Z przykrością trzeba stwierdzić, że nonszalanckie podejście do tematów językowych powoduje, że książkę po prostu czyta się trudniej i przyjemność z kroczenia śladami bitew Space Marines jest zdecydowanie niższa. Najsmutniejszym jednakowoż faktem jest to, że problem ten dotyka w zasadzie wszystkich wydrukowanych tytułów z serii „Herezja Horusa” i „Bitwy Kosmicznych Marines”, z którymi miałem do czynienia. Dość powiedzieć, że po lekturze sześciu pozycji z „Bitew” i trzynastu z „Herezji” nie mogę stwierdzić, że coś się poprawia, ale z każdym następnym tytułem, który biorę do ręki wciąż żywię nadzieję, że coś się zmieni.
Należy też wspomnieć o niezrozumiałej decyzji o rezygnacji z dodatkowej zawartości w postaci map taktycznych, schematów armii i artworków, którymi rozpoczyna się niemal każde oryginalne wydanie „Space Marines Battles”. Te kilka stron pozwala nieco głębiej wejść w klimat wojenny oraz wspaniale cieszy oko, gdyż wykonanie tychże stoi na bardzo wysokim poziomie, a ich brak w polskich edycjach wzbudza żal i niezrozumienie.
Powyższe elementy jawią się jako, delikatnie mówiąc, niezrozumiałe jeśli weźmiemy pod uwagę dość wysoką cenę książki. W oficjalnym sklepie Copernicusa, bez promocji tytuły te są wyceniane na 44-48 PLNów. Tymczasem porównanie z np. wydanym wiosną”Cyberpunk 1982-2020″, który nosi podobną cenę okładkową, ale jest wydany w twardej oprawie i na doskonałym papierze każe się mocno i głośno zastanowić nad zasadnością cen dyktowanych przez aktualnego wydawcę.