Koniec lat 80-tych XX wieku, w Europie sypie się Związek Radziecki, Polacy zachwycają się Atari i Spectrumem, zaczytując się w Bajtku. Stany zaś w najlepsze grają na konsolach – zanim Bobmark “skonsolizował” Polskę Pegasusem w USA królował NES.
Nie bez powodu wspominam o konsoli Nintendo – film, który chciałbym wspomnieć, można po latach określić wręcz stuminutową reklamą owej firmy, ale oglądając go w połowie lat 90-tych jeszcze nie myślałem takimi kategoriami.
Dziewięcioletni Jimmy, po rodzinnej tragedii i rozwodzie rodziców zamknął się w sobie i stracił zainteresowanie otaczającym go światem. Wskutek problemów z dostosowaniem zostaje oddany do domu opieki, z czym nie może pogodzić się jego starszy brat Corey. Porywa chłopaka i z garstką dolarów w kieszeni, żółtą walizeczką i deskorolką wyruszają w podróż z Utah do Los Angeles. W czasie eskapady poznają Haley, rówieśniczkę Coreya, również na gigancie, która dołącza do ich podróży. Na poszukiwanie zaginionych dzieci wyruszają ojciec chłopaków z najstarszym synem, oraz wynajety przez matkę detektyw.
Podróżując przez Stany Corey z Haley odkrywają, że Jimmy ma talent do grania w gry video. Postanawiają zgłosić go do konkursu dla graczy, w którym można wygrać 50 tys $.
I tak zaczyna się wyścig z czasem, rodzicami i głównym kandydatem do wygranej w konkursie.
Film jest typowym familijnym kinem drogi i przedstawia rozdzieloną, skłóconą rodzinę oraz powolne zmniejszanie dystansu między rodzeństwem. Czemu akurat ten tytuł zapamiętałem? Właśnie przez otoczkę gier video. Główny bohater szlifuje umiejętności w “Contrę”, “Wojownicze zółwie ninja” czy “Double dragon” – gry które już znałem i fajnie było zobaczyć, jak bohaterowie filmu pykają w te same tytuły. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że w “Czarodzieju” grano w “Super Mario bros. 3” przed oficjalną amerykańską premierą, a główny przeciwnik Jimmiego był właścicielem rękawicy “Power glove”.
Jako dzieciak chowany na Pegasusie byłem filmem zachwycony. Gdy przypomniałem go sobie przed kilkoma laty nie było już tak różowo: infantylna fabuła, pełna nonsensów i głupot, jednak we wspomnieniach wszystko zawsze jest ładniejsze i fajniejsze – dlatego minuty spędzone przy tej produkcji wspominam bardzo miło i cieszę się, że dane mi było obejrzeć ją jako dziecko kiedy to „Czarodziej” mnie oczarował, choć to w zasadzie proste triki średniego iluzjonisty, ale to się dostrzega dopiero po pewnym czasie.
1 thoughts on “Czarodziej – filmowe retro wspominki”