Piękne lata dziewięćdziesiąte. Podstawówka w pełni sił. Dzieci grywają w piłkę na boisku, grają w berka, czy szukanego. A szczęśliwi posiadacze Amig wyrywają serca i łamią kręgosłupy pokonanych wrogów podczas elektronicznych pojedynków. Wracam wspomnieniami do pięknych czasów, kiedy to właścicielem Amigi 600 byłem i pierwsze Mortal Kombat ogrywałem (samotnie lub stadnie).

Mortal Kombat i fatality
Poczynając od tego, że Mortal Kombat na Amidze robił furorę nie tylko grafiką (wszystkim przecież szczęki opadały), ale również i dodatkiem w postaci wykańczania wrogów za pomocą specjalnego ciosu – Fatality. Po wygranej drugiej rundzie zwycięzca pojedynku za pomocą odpowiedniej kombinacji mógł spektakularnie wykończyć pokonanego – spalić, złamać coś, wyrwać coś z jego ciała, zelektryfikować. Twórcom pomysłów na sposoby krzywdzenia innych nigdy nie brakowało.
Połączenie tych dwóch czynników robiło piorunujące wrażenie, szczególnie na rodzinnych, niegrających obserwatorach. Pamiętam jak bratowa była bardzo zdegustowana faktem wyjmowania kręgosłupów ze zdigitalizowanych ciałek pokonanych wrogów.
Mortal Kombat ociekał krwią i brutalnością, coraz bardziej już wtedy obecną na komputerowych ekranach, jednak w tym przypadku robił to z siłą pięści w twarz. Fakt, że grywalność wzrastała wraz z ilością graczy dodawał jedynie zmartwień rodzicom. A bo to wiadomo? Zbierają się w czterech, pięciu, wyrywają wirtualnie serca i kręgosłupy, to pewnie i zaczną chomiki maltretować czy innego szatana wyznawać.

Detale pełne frajdy
Należy pamiętać, że Mortal Kombat w gruncie rzeczy nie był grą supernowatorską, a jedynie bardzo porządną bijatyką. Jednak to szczegóły zagrały tu niesamowitą rolę – choćby digitalizowana grafika. Możliwość fikuśnego wykańczania pokonanego wroga była wisienką na torcie. Postaci robiły wrażenie swoimi historiami, a ukończenie gry każdą z nich przynosiło inny finał ukazywany na statycznych planszach. Wrażenie robiło tam niemal wszystko. Tajemnicze plansze, ciosy specjalne, bossowie – czteroręki Goro, demoniczny Shang Tsung, czy ukryty Reptile.
Niesamowite, ile frajdy udało się zamknąć na trzech dyskietkach. Fabularnie MK1 oscylował w klimatach filmów wushu z dodatkiem fantasy co dla kilkunastoletniego umysłu wystarczyło by się jarać, a do szkoły chodzić z joystickiem w plecaku, bo po zajęciach szło się do kumpla pocisnąć w Mortala.


2 thoughts on “Mortal Kombat – retro wspominki”