gta san andreas

GTA: San Andreas – retro wspominki

Trylogia 3D Rockstara

Era trójwymiaru serii GTA rozpoczęła się w 2001 roku ogromną niespodzianką w postaci trzeciej części tej serii.
W przeciwieństwie do dwóch pierwszych, gdzie miasto obserwowaliśmy z góry, tym razem rzeczywiście oddano nam do dyspozycji ogromne miasto, które oglądamy zza pleców protagonisty, mogąc rozglądać się na boki, dół oraz do góry, a nawet poskakać po autach i niskich ogrodzeniach. Gra okazała się ogromnym sukcesem, diamentem, choć nieoszlifowanym.
Takim stała się druga część trójwymiarowej trylogii Vice City, przez wielu uważana, za najlepsze co mogło spotkać fana serii. Natomiast ja chciałbym dziś wspomnieć o mojej ulubionej części: GTA: San Andreas.

OG for life homie!

Lata 90: Easy E oraz Tupac wciąż nagrywają. Gangi “ziomali z osiedla” robią najazdy na wrogie terytoria, a policja wyłapuje za “nieodpowiedni” kolor skóry. W takich realiach gracz wciela się w postać Carla Johnsona, który wraca w rodzinne strony na pogrzeb matki. Zaraz po wyjściu z samolotu zostaje złapany przez skorumpowanego miejscowego dzielnicowego,
w zamian za “ukrycie dowodów zabójstwa” zobowiązuje do wykonywania brudnych zadań. Po czym wyrzuca na ulicę na terenie konkurującego z Carlowym gangu.
Powrót do domu też nie jest lekki, Sweet – brat CJ’a ma do niego żal za opuszczenie miasta, dzielnicy, przyjaciół, rodziny.

Wątkiem wyjściowym San Andreas jest odkrycie, kto zabił matkę Johnsonów. W międzyczasie pojawiają się próby odbudowy gangu Grove Street Family, a później sytuacja nabiera tempa a wydarzenia rozmachu.

Biegać, skakać, latać, pływać

Tym co wyróżnia San Andreas od poprzednich części jest przede wszystkim rozmiar, mapa jest ogromna i obejmuje trzy miasta oraz tereny wiejskie pomiędzy nimi. W każdym z tych terenów jest tyle zadań, że spokojnie można by obdarować nimi osobne gry. Nie licząc misji fabularnych, możemy wykonać szereg misji pobocznych i mini zadań jak odbijanie wrogich terenów, szkolenia techniki jazdy czy obstawianie u bukmacherów wyścigów konnych. Możemy skupić się na swoim podwórku i wybrać się na piwo przy bilardzie, zamalowywać graffiti wrogiego gangu albo zabierać dziewczyny na randki.

Jeśli nie mamy ochoty na misje możemy pobawić się w Simsy i zmieniać do woli ciuchy, fryzury, tatuaże. Możemy pójść na siłownię i trenować kondycję albo “siłę, masę, pier*** ekhem”. Albo wprost przeciwnie, jesteś fanem junkfood? Wyhoduj CJ’owi hamburgerowy brzuch. Fan motoryzacji również znajdzie coś dla siebie, jak wiele opcji tuningu albo budowę tańczącego na zawieszeniu lowridera…. a jestem przekonany, że o wielu rzeczach zapomniałem napisać.

GTA:San Andreas jak przystało na Rockstar pełne jest specyficznego humoru. Obserwujemy realia Los Angeles w krzywym zwierciadle, ale i nieco autoironii twórców, ot pojawia się bohater GTA 3, który jak w oryginale nie wypowiada ani jednego słowa. Kilka onelinerów trafiło też do języka potocznego bądź stało się memem. Także jak przystało na serię GTA wyraziste, często przerysowane postacie, które idealnie współtworzą klimat i nadają fabule smaku.

Na ziemi, wodzie i w powietrzu

W produkcji pojawia się wiele środków transportu, oprócz motocykli, które powróciły do serii już w Vice City, są to również rowery, samoloty, śmigłowce i pojazdy wodne. A właśnie, protagonista San Andreas umie pływać w odróżnieniu postaci z poprzednich części. Środków masowej zagłady również jest na tyle dużo, że można by poświęcić cały akapit, broń biała, pistolety, pistolety maszynowe, karabiny, wyrzutnie rakiet.

Oprawa jak na datę wydania i możliwości PS2 czy Xbox Classic jest wzorowa.
Muzycznie, jak przystało na GTA, jest bardzo dobrze, pod warunkiem, że ktoś lubi osiedlowe klimaty lat 90. Przeważa brudny gangsterski rap z zachodniego wybrzeża. 
Głosy postaci dobrano dobrze, zwłaszcza oglądając cutscenki ma się wrażenie oglądania dobrego filmu. Dźwiękom miasta nie można niczego zarzucić, za to bronie brzmią jak “kapiszony”.
Graficznie gra się niestety zestarzała, nawet odpalając kilka lat temu odświeżoną wersję na Xbox 360 można było kręcić nosem.

A może kawkę?

Wspominając GTA:San Andreas nie sposób nie wspomnieć o aferze, jaką wywołał mod Hot Coffe, przy pomocy którego można było wywołać zablokowaną zawartość gry, kiedy to po randce dziewczyna zaprasza nas do domu na “kawę”, a my możemy sterować ruchami Carla w czasie jej “picia”.

All we had to do, was follow the damn train, CJ!

Choć GTA: San Andreas zestarzało się dość nieciekawie, wciąż jest to kawał genialnego kodu, z którym spędziłem niezliczoną ilość godzin. Choć w dzisiejszych czasach nie chciałbym wracać do stanu San Andreas w wykonaniu Rockstar sprzed 16 lat, to do dziś bardzo miło wspominam czas spędzony przy monitorze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *