Cloudpunk – recenzja Xbox One

Nie zapomnij do nas zajrzeć – > Facebook Logo Instagram Logo

Cloudpunk, tytuł gry jest zarazem nazwą firmy kurierskiej, w której zatrudniła się Rania, dziewczyna z prowincji, która przytłoczona długami, za pracą wyemigrowała do miasta.
Miasta nie byle jakiego, Nivalis jest ogromną metropolią rozciągającą się na wiele kilometrów w górę. Dziewczynę poznajemy podczas pierwszego dnia (a właściwie to nocy) w pracy. Siedząc w HOVA, czyli “latającym samochodzie”, za sterami którego spędzimy zdecydowaną większość gry, kierujemy się do głównej siedziby Cloudpunku, by odebrać naszą pierwszą paczkę do dostarczenia. Lot pojazdem nie sprawia trudności, choć trzeba się nieco przyzwyczaić, na boki poruszamy się lewym analogiem, ale za pozycję wertykalną odpowiada prawa. Po dotarciu w pobliże celu, HOVA cumujemy na parkingu, a resztę drogi pokonujemy pieszo. Piesze sterowanie nie odbiega już od standardów, do jakich nas przyzwyczaiły chodzone gry w trójwymiarze, choć praca kamery zostawia nieco do życzenia.

Dzień dobry, ja z paczką

Rania jest kurierem, więc niech nie dziwi fakt, że każda wykonywana misja polega na przewiezieniu towaru z punktu A do punktu B. Jako, że firma obsługuje również nie do końca legalne podmioty, może się zdarzyć, że sumienie nam podpowie jeszcze punkt C. Punkty te zazwyczaj są umiejscowione na oddalonych od siebie poziomach, monotonny lot przez Nivalis urozmaicają rozmowy, najczęściej z kontrolerem nadzorującym pracę kurierów, bądź ze sztuczną inteligencją naszego pojazdu, Camusem, który stanowi wirtualną osobowość naszego psa. 

Gdy HOVA się zbyt obije, trzeba odwiedzić warsztat celem naprawy uszkodzeń, w tym samym miejscu można kupić dodatkowe moduły, takie jak mocniejszy dopalacz, mocniejsze osłony czy dodatki czysto wizualne, jak np zmieniające kolor ciągniętej smugi. Ciekawostką jest kończące się paliwo, a co za tym idzie istnienie stacji benzynowych, które raz na czas warto odwiedzić.

W trybie pieszym przyjdzie nam przemierzać dachy wieżowców, na których toczy się życie Nivalis, spotkamy tutaj również kupców, handlarzy, dilerów oraz niezależne postacie, które mogą nam zlecić dodatkowe zadanie bądź opowiedzieć historię swojego życia. Ponadto budynki upstrzone są różnymi znajdźkami, od pierdółek, które można spieniężyć, do przedmiotów fabularnych bądź czysto kolekcjonerskich.

Świat gry opłaca się eksplorować również dla wyszukiwania easter eggów, przy których odkryciu można się szczerze uśmiechnąć, ot na przykład możemy się dowiedzieć, że nasz tragicznie zmarły poprzednik nazywał się Carmine, a żeby móc skorzystać z pełnych możliwości SI pojazdu, musimy odblokować płatną wersję premium.

Cichy bohater

Bohaterem produkcji ION LANDS jest też samo miasto – ogromny moloch, który sprawia wrażenie tętniącego życiem, choć z poznawaniem fabuły coraz mocniej widać jego gliniane nogi. Nivalis jest miejscem rodem z Blade Runner, miastem wiecznego deszczu, w typowych dla synthwave’u odcieniach niebieskości i fioletów, pełnym kolorowych neonów, oraz opuszczonych dzielnic, gdzie konstrukcje trzymają się tylko na słowo honoru.
Mimo widocznej “indyczości” nie brak mu rozmachu ani nie można odmówić ogromu i bardzo dobrego wrażenia z obcowaniem z nim.

Graficy mniemam zapatrzeni byli na Minecraft: otoczenie, postacie, pojazdy składają się z dość sporych wielkości sześciennych bloków. Mnie osobiście design postaci się nie podoba, ale zbliżeń na nie za wiele nie ma, a miasto… Miasto nadrabia za wszystko inne.

Brzmi dobrze, wygląda świetnie

Dźwiękowo jest dobrze, pojazdy wydają typowe dla swojego gatunku świszczenie, głosy są dobrane dobrze i pasują do postaci i wypowiadanych kwestii, u androidów słychać brak emocji, a ludzie autentycznie się przejmują. Pojawiająca się raz na czas muzyka to bardzo pasujący do koncepcji świata gry synthwave. 

Jedyna rzecz oprawy, która mnie bardzo odrzuciła od gry w pierwszych minutach to ogromne rwanie animacji tła – gram na pierwszej wersji Xbox One, i odnoszę wrażenie, że twórcy chyba zapomnieli o poczciwym “magnetowidzie” i skupili się na optymalizacji dla wersji S i X.

Mówiąc o minusach gry nie mogę nie wspomnieć też o sporym bugu, którego zastałem mniej więcej po pierwszej godzinie gry, po wejściu do mieszkania Rani gra zaczęła mi wczytywać wszystkie misje i dialogi, które do tej pory się wyświetliły. Oczywiście po doleceniu na miejsce zadanie dostępne nie było. I tym sposobem mogłem sobie polatać już tylko rekreacyjnie, bo nie było mowy o dalszej kontynuacji fabuły.

Z mniejszych grzechów Cloudpunk ma w nosie ustawione w systemie miejsce wyświetlania powiadomień i radośnie je pokazuje na dole na środku ekranu.

Krótko podsumowując

Początki z Cloudpunk były ciężkie, jednak gdy już przyzwyczaiłem wzrok do rwanej animacji i minąłem etap, który musiałem powtarzać, bawiłem się bardzo dobrze.

Przesadzałbym mówiąc, że z wypiekami śledziłem główny wątek fabularny, ale z ciekawością pchałem go do przodu, obserwując jak z prostej, pełnej życzliwości mieszkanki peryferii, Rania przeobraża się w ciągu nocy w wielkomiejskiego wyjadacza… A nad wszystkim świecą kolorowe neony Nivalis.

Plusy

  • Pięknie i sugestywne wykonane miasto
  • Ciekawa oś fabularna
  • Latanie pojazdem HOVAjest bardzo przyjemne
  • Ilość znajdziek i Easter Eggów do okrycia

Minusy

  • Rwanie animacji na Xbox One Fat
  • Mogące zdarzyć się bugi uniemożliwiające rozgrywkę
  • Drobne graficzne glitche
  • Powtarzalność misji
  • Mimo wszystko dość monotonna rozgrywka


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *