Super Mario Odyssey – recenzja Nintendo Switch

Dzień jak co dzień

Było piękne sielskie popołudnie, księżniczka Brzoskwinka oddawała się wąchaniu kwiatów i rozsyłaniem uśmiechów swoim poddanym. Niestety jak to bywa zwykle w takich historiach, beztroska sielanka nie mogła trwać długo. Na horyzoncie pojawił się otoczony burzowymi chmurami, fruwający statek należący do, jak to zwykle bywa w grach z serii Super Mario, złowrogiego Bowsera. Ten porywa księżniczkę i chce ją zmusić do ślubu. W pogoń za porywaczem rzuca się, jak to zwykle bywa, nieustraszony hydraulik Mario. Po krótkiej walce, Bowser zrzuca naszego bohatera z okrętu i odlatuje w siną dal, przy okazji niszcząc jeden z atrybutów Maria – jego czapkę. Szczęściem w nieszczęściu tej sytuacji jest fakt, że hydraulik został zrzucony nad królestwem, które zamieszkują istoty o wyglądzie, a jakże! Czapek. Dodatkowo nakrycie głowy, jakie Bowser przyszykował swej wybrance do ślubu to jedna z takich istot. Więc po krótkiej debacie Mario i Cappy, bo tak się nazywa spotkany stworek zawiązują sojusz. Cappy przybiera formę czerwonej czapki hydraulika i wskakuje mu na głowę….
Ślub zaplanowano na księżycu, żeby się nań dostać bohaterowie muszą uruchomić i napełnić paliwem latającą maszynę o nazwie “Odyseja”. Paliwem owym są magiczne księżyce porozsypywane po całym świecie w różnych krainach, które będą po kolei zwiedzać. 

Biegać, skakać… rzucać czapką?

Super Mario Odyssey jest platformerem wiernym swoim założeniom od dziesięcioleci: Każda z krain jakie odwiedza Mario jest bajecznie kolorowa, wypełniona po brzegi platformami, ceglanymi murami, które można rozbić, monetami do zebrania i wrogami do skakania im po głowie i…
I tu się pojawia nowość w serii: Mario po rzucie Cappym we wroga może przejąć jego ciało i użyć do swoich własnych celów. Na przykład standardowe goombasy nie ślizgają się na lodzie, i mogą sobie wskakiwać na głowę tworząc wieże. Rzut czapką w pocisk armatni pozwoli nam wykonać kontrolowany lot zakończony wielkim bum. Wcielenie się w rybkę da możliwość pływania pod powierzchnią wody bez obawy, że zabraknie powietrza.

Złodziej tożsamości

Każda kraina ma swoje charakterystyczne stworki o unikalnych umiejętnościach, które trzeba będzie wykorzystać do zebrania wszystkich magicznych księżyców. Tych na każdej z map jest multum. Od takich zbieranych jednym skokiem tuż po wyjściu z wehikułu, przez te, które są schowane w łatwo dostępnych miejscach, aż po takie, nad którymi musimy dość mocno się nagłówkować bądź wykazać się małpią zręcznością. Oczywiście, do ukończenia poziomu nie jest wymagane zebranie wszystkich z planszy. Jeśli zechcemy tylko przejść grę, po najmniejszej linii oporu nie jest trudno, jeśli chcemy przejść ją na 100% to już nie lada wyzwanie.

Drugie novum w serii to fakt, że poziomy nie są liniowe. Każda kraina jest otwartą piaskownicą i to od nas zależy w który jej zakątek się wybierzemy w jakiej kolejności.

Skakania, biegania i kombinowania na pewno nam nie zabraknie. Czasem ktoś nas poprosi o pomoc w znalezieniu czegoś lub kogoś. Co jakiś czas czeka obowiązkowa walka na zamkniętej arenie z bossem, po którego pokonaniu dostaniemy większą ilość księżyców. Na planszach poza standardowymi monetami możemy znaleźć fioletowe monety, ważne tylko w danym królestwie. A za które możemy w sklepach na planszy kupić ubrania bądź pamiątki z podróży, które ozdobią Odyseję.

W krainie bajek i Nowego Donku

Oprawa jak przystało na flagową pozycję Nintendo jest piękna, każda odwiedzana kraina to majstersztyk, zadbano o to, żeby było kolorowo i różnorodnie. Nieco wrażenie bajkowości psuje poziom z wielkim miastem New Donk City, które wzorowane jest na Nowym Jorku, a zamieszkiwane przez postacie, zbliżone wyglądem do prawdziwych ludzi. Choć easter eggi w nim zawarte nieco rekompensują ten dziwny, jak na świat Super Mario klimat. 

Świetnym urozmaiceniem gry są fragmenty, w których Mario zmienia się w swoją 8-bitową wersję z czasów NES i przemierza je w dwóch wymiarach!

Nie tylko współczesność, ale i nostalgiczny powrót do ery 8-bitów!

Żeby jednak nie było za słodko, w tej beczce miodu jest też kilka kropli dziegciu. Przede wszystkim razi to, że pewne umiejętności Mario można wykorzystać tylko grając na odłączonych Joj-conach: Zazwyczaj energicznie nimi machając, co w grze w trybie handheld bądź z pro controllerem, a tym bardziej na sprzęcie lite, jest niemożliwe. Dziwi bardzo takie zaniedbanie od perfekcjonistów z Nintendo. Savepointy na późniejszych poziomach również mogłby być rozstawione nieco częściej.

Super Mario nadal jest i Mario i Super!

Super Mario Odyssey jest świetnym tytułem, który powinien znaleźć się na liście obowiązkowych pozycji do zagrania dla posiadaczy Nintendo Switch. Ja się bawiłem świetnie ratując po raz kolejny księżniczkę z rąk upartego na nią Bowsera!

Plusy

  • Super Mario jakiego kochamy
  • Piękna, kolorowa oprawa
  • Łatwa do nauczenia, trudna do wymasterowania
  • Sandboxowe poziomy
  • Bardzo ciekawe nowe pomysły na grę

Minusy

  • Niektóre udogodnienia dostępne tylko dla gry dwoma Joy-conami
  • Niezbyt pasująca do klimatu kraina New Donk
  • Ileż razy ona może być porywana?!

1 thoughts on “Super Mario Odyssey – recenzja Nintendo Switch”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *