W czasach, gry w naszych domach królował magnetowid jedną z komedii, która głęboko zakorzeniła mi się w pamięci był „Sok z Żuka” w reżyserii Tima Burtona.
Śmierć to nie koniec. To dopiero początek.
Film opowiada o młodym małżeństwie Maitlandów, które kupiło sobie domek w małej miejscowości. Beztroskie chwile wprowadzki przerywa nieszczęśliwy wypadek. Młoda para wpada samochodem do rzeki. Cali mokrzy wracają do domu, jednakże coś się im nie zgadza. Po chwili doszli do wniosku, że oni tego wypadku jednak nie przeżyli, a sami są duchami.
Jakiś czas później pewne ekscentryczne małżeństwo kupuje posiadłość jednocześnie przerabiając ich dom na galerię sztuki. Mailtandowie nie chcą się pogodzić z tym stanem. Z racji, że są duchami i niewiele mogą zdziałać postanawiają zasięgnąć pomocy u bioegzorcysty, który ich przegoni z posiadłości.
Osobliwy styl Tima Burtona.
Film jest zdrowo pokręcony, jak na Burtona przystało. Wizja niezapomnianych stworów i wymyślonego nierealnego świata pozwoliła reżyserowi zrobić naprawdę fajną czarną komedię, która określiła późniejszy jego styl. Niby opowieść o duchach, ale całość ujęta w tak wspaniałej nowej formie, z tyloma nowatorskimi elementami i rozwiązaniami, że aż się „gęba” sama śmieje. Zresztą film ten należy chyba do najbardziej kultowych produkcji tego reżysera i w ogóle do komediowo-horrorowych produkcji kina.
„Sok z żuka” to dla mnie genialna rola Michaela Keatona (tytułowy Beetlejuice), który wcielając się w nią po prostu przeszedł samego siebie. Przerysowany styl bioezgzorcystycznego aroganckiego, wulgarnego dupka jest po prostu świetny. Szkoda, że tak mało go w filmie.
Pozostali aktorzy: Geena Davis z Alec Baldwinem i młodziutką Winoną Ryder także wywiązali się ze swych ról (noo, może Geena odstaje, a może dlatego że jakoś nigdy za jej grą aktorską nie przepadałem).
Czemu ten film niezwykły? Może to stylistyka wypracowana przez Burtona? Może charyzmatyczna postać Beetlejuice i jego teksty? A może dlatego, że większość osób sięga po niego właśnie przypominając sobie pojedyncze sceny zapamiętane z czasów, kiedy mielimy po kilka lat. Dla mnie to jeden z filmów, do których wraca się, i to nie raz. Czasami aż chce się zrobić porządek z niektórymi osobami na świecie. Wystarczy proste słowo powiedziane 3 razy: Beetlejuice! Beetlejuice! Beetl… ciiiiii… Może innym razem 😉