Sprawa klimatu coraz częściej pojawia się na nagłówkach gazet. Media trąbią o tym na lewo i prawo, politycy wyrażają swoje większe lub mniejsze zainteresowanie bądź troskę w temacie klimatu i bardzo dobrze. Narastające ekstremalne zjawiska pogodowe takie jak niedawna powódź w Niemczech czy choćby burze w Polsce są już wystarczającymi powodami, aby klimatem się nie tylko zainteresować, ale również i coraz skwapliwiej się nad nim pochylać. Byłem ciekaw, co w tym temacie radzi Bill Gates w swojej książce „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej”.
Początek to seria truizmów i jeden z większych przykładów lania wody w książce, jakie spotkałem. Powtórzenia, kręcenie się w kółko ze stwierdzeniami, odesłania do kolejnych lub poprzednich rozdziałów. Można mieć poczucie, że Bill Gates chciał wypracować wierszówkę, bo bez tego „Jak ocalić świat” mogłoby mieć o wiele mniej stron (i być po może ciekawsze w odbiorze). Niestety im dalej, nie jest wcale lepiej.
Kolejna rzecz, która rzuca się w oczy to jakaś niezrozumiała dla mnie decyzja tłumacza, który z niewiadomych dla mnie przyczyn używa żeńskiej formy osobowej, w której autor, wcale nierzadko zwraca się do czytelnika. Określenia „Musiałaś się zmierzyć z efektem cieplarnianym (str 33)”, „Nie ważne czy jesteś przywódczynią, przedsiębiorczynią czy wyborczynią (str 27) konsekwentnie przewijają się przez całą książkę. Tłumacz wpychał to z uporem godnym maniaka, co powodowało coraz większy wytrzeszcz moich oczu. Czy mężczyźni nie mierzą się z efektem cieplarnianym? Czy książka jest skierowana do kobiet? Jak to w ogóle rozumieć? W języku angielskim używa się zaimka „you”, który nie rozróżnia rodzajów, chyba że Gates w oryginale (którego nie znam) faktycznie zwracał się do kobiet, co dziwiłoby mnie jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że tłumacz z wydawcą odlecieli na jakieś niesamowite wysokości, na których absurd jest równie wysoki jak stężenie gazów cieplarnianych, o których pisze Gates. Jeśli wydawcy pragną zwrócić uwagę na niewątpliwy problem, jakim jest zmiana klimatu, powinni powstrzymać się od kretynizacji języka bo jedyne co osiągają dziwne poczucie zawieszone pomiędzy śmiesznością a skołowaniem czytelnika. W zasadzie to działają na szkodę sprawy, bo można pomyśleć, że marnują cenne drzewa, które poszły na produkcje papieru na którym wydrukowane jest to dzieło. Poprzez „ukobiecenie” języka czytało się to momentami dość ciężko.
Odnoszę wrażenie, ze ksiażka jest zapisem wykłądu, a nie opracowaniem strickte książkowym. Autor nadużywa określeń typu „ A teraz odpowiem na to pytanie”, „Teraz dowiemy się co z tym się wiąże” itp. To działa dobrze, kiedy na ekranie pojawia się kolejny slajd prezentacji, a słowa są wypowiadane przez prowadzącego, a nie czytane w książce. No ale o wyrabianiu wierszówki już wspomniałem.
W zasadzie nie wiem do kogo ta książka jest kierowana. Gates chwali się wieloma podróżami, odkryciami, rozmowami, a potem tłumaczy rzeczy oczywiste. Że rząd powinien wspierać biznes, że biznes powinien być otwarty i odważny, że kwestia czystego powietrza i ustabilizowanej temperatury leży w interesie wszystkich, że problem nie zamyka się za granicami własnych krajów.
Wszystko w zasadzie sprowadza do jednego – do opłacalności. Odnoszę wrażenie, że przez całą książkę tłumaczy nieco bogatych i wysoko rozwinięte państwa, dlaczego jeszcze nie wprowadzili wielu rozwiązań, które mogłyby już zapobiegać katastrofie klimatycznej, by potem pójść w tony dość górnolotne. Co radzi nam, zwykłym zjadaczom szarego chleba? Głosować na polityków, którzy są wrażliwi na sprawy klimatu, wymienić żarówki na energooszczędne, a najlepiej wszystkie sprzęty jakie mamy w domu na takie, co zużywają mniej prądu. Celne i mądre, ale jakże oczywiste. Brakuje mi w „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej” refleksji, w której Wujek Bill zastanawia się ile będzie kosztować katastrofa. Kiedy nadmorskie miejscowości znikną pod wodą, ludzie z republik równikowych będą uciekać jak najdalej przed suszami, migracje spowodują kolejne wojny i inne problemy np. z dostępem do żywności i wody pitnej. Wujek bill potencjalne problemy widzi, ale tutaj jakoś nie przelicza ich na dolary i złotówki. Z lubością tłumaczy natomiast zielone dopłaty, koszty magazynowania i transportu energii jako wytłumaczenie stagnacji w temacie ochrony klimatu. Gates pisze dużo na temat tego, z czym teraz mierzy się klimat, ale coś mało jest informacji o technologiach (trochę jest, ale liczyłem na więcej), którymi przecież wujaszek Bill żyje i się na nich zna jak nikt inny.
Pytanie jakie stawia tytuł, a raczej odpowiedz na nie jest wg autora dość trywialna – ograniczać emisje gazów cieplarnianych. Ale już do wniosków jak to zrobić już tak łatwo nie dochodzi. Bill Gates jawi się jako zwolennik atomu, a zielone źródła energii takie jak offshore czy fotowoltaika widzi jako uzupełnienie całości pakietu energetycznego, niezbędne do osiągnięcia zeroemisyjności (raczej dość słusznie).
Książka ma niewątpiwie swoją wartość. Jest tu całkiem pokaźna ilość ciekawostek na tematy związane z emisja gazów cieplarnianych. Miłe jest również to, że ktoś zdał sobie sprawę, ze biedne państwa nie wprowadza zielonej energii lub atomu bez pomocy od bogatych – bo ich po prostu na to nie stać. Spora część procesów jest tu wyjaśniona, co oczywiście poszerza horyzonty czytelnika. Mój zarzut jednak jest taki, że w kwestii fundamentalnej – „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej” Autor kluczy niemiłosiernie, aby na to pytanie nie do końca odpowiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że tu nie ma prostych odpowiedzi, ale skoro zabierasz się za pisanie książki na ten temat, to dobrze byłoby posiadać jakąś hipotezę, pomysł, propozycję – cokolwiek. Może tego nie dostrzegam, może nie jestem dobrym odbiorca tej książki, ale wydaje mi się, że można się było nad tymi elementami mocniej pochylić.
Zmieniłbym tytuł na „Dlaczego jeszcze tego nie zrobiliśmy” – z prostą odpowiedzią – bo bogatym jeszcze się to nie opłaca. Przejście na zeroemisyjna gospodarkę w kilku elementach jest niemożliwe przez brak dostępnych bądź dostatecznie rozwiniętych technologii, w całej reszcie jest za drogie. To oczywiście ma sens, tylko czy ktoś zadaje sobie pytanie jakie będą koszt usuwania szkód ekstremalnych zjawisk pogodowych, migracji, głodu i wymierania gatunków? Wujek Bill zapewne nieświadomie (a może wręcz przeciwnie) wytyka palcem bogaczy i bogate państwa, które zamiast świecić przykładem to przejadają wszystkie zasoby, a osoby pokroju Elona Muska czy Jeffa Bezosa wolą szukać sposobów na ucieczkę z tej planety, zamiast ją ratować.
Myślę, że „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej” można sobie spokojnie darować. To nie jest zła książka, bynajmniej, ale ta tytuł ten może powinien być czytany przez możnych i władców tego świata, jako wstęp do zrozumienia problemu. My, maluczcy, nie wyniesiemy z niej nic konkretnego, poza próbą narysowania elementów, z których składa się problem. Na żaden z nich nie mamy jednak zbyt wielkiego wpływu. Po lekturze nie dostałem żadnego objawienia, nie otrzymałem istotnych wskazówek mówiących o tym, co mogę zrobić ja, aby zatrzymać postępujący problem. Nie jeść mięsa? Sam Gates w książce stwierdza, ze ludzkość nie przestanie spożywać pokarmu pochodzenia zwierzęcego, bo to po prostu niemożliwe. Książka jawi się wobec tego jako seria truizmow dla kur domowych z USA.
1 thoughts on “Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej – Bill Gates”