Praca, praca, praca.. nawet nie zauważyłem, że dziś niedziela 😉
A jako, że niedziela – porozmawiamy o starych grach. Dziś chciałbym wspomnieć moją niezwykle krótką, acz przyjemną przygodę z zielonym krokodylkiem, o imieniu – a jakże – Croc.
Croc wychowywał się wśród włochatych stworków – Gobbosów, no i pewnego pięknego dnia „przyszedł zły pan i je zabrał” – i pochował w klatkach rozsianych po całej krainie. Niewiele myśląc zielony gad zakłada plecak niczym Lara Croft i biegnie im na ratunek.
Gra jest typowym platformerem 3D w jakie obfitował koniec XX wieku – Skaczemy po kamykach, cegłach, platformach, wrogom po głowach 😉 Tych ostatnich możemy też tłuc ogonem. Przy okazji powyższych wariacji zbieramy również kolorowe kryształki, z których część daje nam odblokowanie ukrytych miejsc, a co za tym idzie można zyskać dodatkowe życie, bądź uratować więcej Gobbosów.
Oczywiście na końcu każdego levelu czeka na nas boss, którego pokonanie zawsze uzależnione jest z odkryciem nań sposobu.
I tak w koło przez 45 poziomów.
Grafika pamiętam była śliczna, teraz jest już niestety mniej śliczna – ale kolorów i uroku nie można jej odmówić 😉 Nadaje się dla młodszych graczy, więc siłą rzeczy nie może być trudna – ale momentami trzeba było gimnastykować palce – zwłaszcza jak się grało (jak ja) na klawiaturze a nie padem.
ZTCP to nie dokończyłem jej.. ale czemu i gdzie skończyłem już nie pamiętam… jednakże wspominam tytuł całkiem miło – a jak wataha wspomina tytuł?