Desperados III – Recenzja Xbox one

Powrót po latach

Desperados: Wanted dead or alive był niemiecką odpowiedzią na hiszpańskie Commandos: Behind Enemy Lines. Mechanikę w zasadzie żywcem wycięto z produkcji Pyro Studios, zmieniono realia, zmieniono postacie oraz ich umiejętności. Desperados spotkało się z na tyle ciepłym przyjęciem, że doczekało się kilku dodatków i pełnoprawnego sequela.
Po drugiej części „strategie typu commandos” zniknęły z pola widzenia tak nagle, jak się pojawiły. Dopiero w 2016 roku za sprawą Mimimi Productions oraz THQ Nordic pojawił się godny następca tamtych strategii. Shadow Tactics: Blades of the Shogun zebrał bardzo dobre recenzje. Nic więc dziwnego, że tylko kwestią czasu było powstanie kontynuacji. Zamiast jednak poznać ciąg dalszy przygód Hayato i spółki, studio Mimimi wysłało nas na Dziki Zachód, serwując trzecią część Desperados!

Desperados III nosi znamiona sequela idealnego, w myśl zasady “Bigger, better, more badass”. Próżno szukać tu rewolucji w rozgrywce czy oprawie. Graficznie Desperados III nie różni się od Shadow Tactics. To wciąż Unity pociąnięty cel-shadingiem. Choć mapy wydają mi się zdecydowanie większe niż w poprzedniku. Mimo braku większych zmian grafika wciąż potrafi zachwycić. Udźwiękowienie nadal jest poprawne, a rozgrywka wciąga i wysila szare komórki.

Pięciu wspaniałych

W Desperados III ponownie oddano nam do dyspozycji piątkę śmiałków, wykonujących niemożliwe zadania. Głównym bohaterem gry jest, znany z pierwszych części John Cooper: Rewolwerowiec, specjalista w rzucaniu nożem. Ściga on niejakiego Franka, pracującego w roli szefa ochrony kompanii De Vitta: Bogatego dupka, który na niewolnictwu i machlojkach zbija majątek. Resztę wesołej ekipy dopełniają Hektor – stary przyjaciel Johna, chcący pomóc temu pierwszemu dorwać Franka. Wielki i silny jak niedźwiedź, wyposażony w równie wielką pułapkę na, nomen omen, niedźwiedzie – choć na nie w Desperados III polować nie będziemy, oraz obrzyn: Który potrafi położyć kilku wrogów naraz, ale przy okazji narobić hałasu na ćwierć mapy. Hektor także jako jedyny z ekipy jest na tyle silny, że może położyć jednym ciosem nieprzyjaciół w płaszczach, z którymi reszta naszych podwładnych będzie musiała się więcej natrudzić. 

Doctora McCoya interesują tylko pieniądze, słuszność sprawy już mniej, Doc jest strzelcem wyborowym oraz posiada bogato wyglądającą torbę, którą czasem rzuca w strefę widzenia przeciwnika, żeby odciągnąć go z pola widzenia innych wrogów. Kate O’hara to sprytna oszustka, ma na pieńku z Frankiem, bo wszedł w konflikt z jej rodziną. Kobieta, która potrafi zawrócić w głowie niejednemu facetowi i z powodzeniem to wykorzystuje.
Jako ostatnią mamy przypadkowo poznaną kapłanka Voodoo Isabelle, z nieodłącznym kotem oraz sztuczkami, które się zwykłym śmiertelnikom nie śniły.

Oczywiście nie w każdej z 16 misji będzie nam dane pokierować wszystkimi naraz, czasem będzie to czwórka, czasem dwójka bohaterów. Jednak żeby pozytywnie wypełnić cele misji niezbędne będzie korzystać ze wszystkich umiejętności postaci oraz ich ścisłej współpracy.

Stare Colty nie rdzewieją

Pod względem mechaniki niewiele się zmieniło pod względem Shadow Tactics. Postacie co najwyżej zamieniły się posiadanymi umiejętnościami, jednak pewne z nich rozwinięto. Na przykład Kate już nie tylko zagada wrogiego strażnika, ale i go nakłoni żeby poszedł za nią w “ustronne miejsce”, gdzie będzie można się go bezpiecznie pozbyć. Trzeba zauważyć, że w grze pojawiły się panie kowbojki, które naszej flirciarze oczarować się nie dadzą. Jeśli zechcemy grać bez zabijania, tym razem nie wystarczy ogłuszyć przeciwnika, trzeba go jeszcze związać jak baleron i dopiero wtedy mamy pewność, że nie ocknie się i nie wywoła alarmu.

Gotowi do akcji? To ruszamy! Celem większość misji jest dotrzeć do jakiegoś punktu, bądź pozbyć się określonego celu. Dróg do pomyślnego zakończenia misji jest zazwyczaj kilka, jak je osiągniemy zależy od nas. Jakbyśmy nie chcieli zagrać: Przed nami długie godziny planowania, obserwowania mapy, przeciwników, tras ich patroli oraz sprawdzania kto, kiedy kogo widzi. Grałem na średnim poziomie trudności, każda z map to 1,5 do 3 godzin wytężonego myślenia, kombinowania i dziesiątki “quick load” bo coś jednak poszło nie tak jak to sobie założyłem. 

Fabularnie jest sztampowo, osobista vendetta, która przeradza się w większą sprawę, ze zwrotami akcji, które jednak również odkrywcze nie są.

Po każdym z zakończonych etapów ukazuje się nam lista wyzwań, które można nań zrobić, jak przejść misję bez przebierania, używania broni palnej itp. A także tryb, w którym możemy wybrać do przejścia etap dowolną ilością postaci w przeciwieństwie do założonej fabuły.
Po każdej z misji następuje również podsumowanie statystyk, wzbogacone o jej schematyczny przebieg – gdzie gra rysuje kolorowe ścieżki naszych poczynań. Taka pomaziana mapa wygląda potem co najmniej ciekawie.
A na pewno doskonale pokazuje, ile czasu kręciliśmy się i kombinowaliśmy w jednym miejscu mapy.

W stronę zachodzącego słońca

Oprawa to wciąż „stare dobre” Shadow Tactics przeniesione w westernowe realia: Tętniąca życiem dzielnica dużej metropolii, stereotypowe miasto przy granicy z Meksykiem, “miasto duchów” gdzieś na trasie kolei, mokradła czy kopalnia złota. Wszystko co mogliśmy oglądać na filmach z Clintem Eastwoodem. Muzyka to brzdąkanie gitar oraz wczesny jazz. Dźwięki przyrody, dialogi oraz bronie czy jadące pociągi to poprawna rzecz, do której nie mam się o co doczepić, ale i piać z zachwytu nie zamierzam.

Wady? No nie da się ukryć, są – w zasadzie zastrzeżenia mam te same, które miałem przy Shadow Tactics: Krzaki pomieszczą nieskończoną ilość ciał. Pola widzenia wroga są jakie są, i wystarczy wyjść minimalne za, żeby już naszego bohatera nie było widać, choć w zasadzie powinien on być nadal doskonale widoczny. Choć jest jedna różnica, w Desperados III strażnik wroga potrafi się zaniepokoić, że jego kolega nie stoi na warcie, choć powinien, i rozpoczyna jego poszukiwania w okolicy.III

Desperados czy desperaci?

Desperados III jest godnym kontynuatorem historycznej serii oraz poprzedniej produkcji Mimimi. Spędziłem z tym tytułem kilkanaście bardzo długich wieczorów, po jego wyłączeniu potrafiłem planować w głowie dalsze działania, które starałem się wprowadzić w życie podczas kolejnej sesji. Zakończenie, choć fabularnie nie wyrwało mnie z butów, zrobiło niezły bajzel w głowie. Shadow Tactics byłem zachwycony, skłamałbym mówiąc, że nie jestem zachwycony Desperados III. Jeśli tylko zjedliście zęby na Commandos, oryginalnych Desperados czy choćby zachwycił Was Shadow Tactics. Nie zastanawiajcie się ani chwili, tylko sięgajcie po Desperados III!

Plusy

  • Długa i wciągająca rozgrywka
  • Bardzo ładna oprawa
  • Kilka sposobów na przejście każdego poziomu
  • Oryginalne umiejętności bohaterów

Minusy

  • Brak większych zmian w porównaniu do Shadow Tactics
  • Jeśli ktoś lubi samograje to wysoki poziom trudności
  • Kilka pomniejszych wad

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *