Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Co mogą mieć ze sobą wspólnego cztery postacie z zupełnie różnych krain? Okazuje się, że całkiem sporo! Oto wojskowy, kucharz, świeżo upieczona wykładowczyni na uniwersytecie magii i dziewczyna doglądająca rodzinnego biznesu. Każdy z nich ze swoim życiem i zobowiązaniami. Żyjący w odmiennych krainach. Quartet studia Something Classic Games pozwoli nam pokierować losami całej czwórki, po drodze poznając i innych bohaterów. Jednakże ten kwartet jest dla gry kluczowym. Cztery postacie, cztery światy, cztery opowieści które w pewnym momencie zaczynają się coraz mocniej przecinać.

Magiczna czwórka
Qaurtet to widziana od góry gra typu jRPG. Zwiedzamy krainy, prowadzimy rozmowy z ludźmi. Tu i ówdzie na mapie walają się toniki lecznicze czy inne specyfiki, które pomóc mogą w walce. Ta, klasycznie dla tego gatunku, rozpoczyna się gdy wejdziemy postacią w przeciwnika. Wtedy ekran zmienia się na ekran walki. Do tejże wystawić możemy maksymalnie czwórkę śmiałków. Bynajmniej nie jest to czwórka głównych bohaterów. Każdy z nich wędruje po mapach z pewną ekipą współtowarzyszy.

Bić przeciwnika! Ale po kolei
Bitwy rozgrywane są w turach, do dyspozycji jest standardowy atak podstawową bronią, użycie mocy, które zużywa punkty akcji oraz użycie przedmiotu poprawiającego zdrowie bądź statystyki.
W czasie walki trzeba nieco kombinować z umiejętnościami i wyposażeniem: Wrogowie mogą być odporni na pewne ataki, ale za to podatni na inne. Po każdej walce postaci otrzymują punkty doświadczenia. Szybkie leczenie i można ruszać w dalszą drogę!
W koło Macieju!
I tak z grubsza wygląda Quartet. Bieganie po mapie i walka. Choć w grze nie zabrakło fabuły, która potrafi zaintrygować i obfituje w twisty. Niestety rozgrywka jest dość monotonna i szybko nudzi.
Nie potrafiłem usiedzieć przy monitorze dłużej niż godzinę na jedno posiedzenie bez przerw. Momentami wręcz jak najszybciej chciałem przeklikać walkę, byle pokonać bossa, obejrzeć cut-scenkę, zapisać grę i od niej odpocząć. Początkowe zaciekawienie szybko minęło a ja odpalałem Quartet już tylko z redaktorskiego obowiązku, byle go doprowadzić do końca. Gdyby to była gierka na handhelda jakoś łatwiej byłoby mi to znieść, w końcu w Pokemony swego czasu grałem bardzo dużo. Ale na dużych sprzętach jest tyle ciekawszych gier, że Quartet może zaciekawić jedynie fanów pierwszych Final Fantasy. Które to swoją drogą, też bardzo swego czasu wymęczyły i szybko je porzuciłem.

W stylu lat 90
Grafika to styl przełomu lat 80 i 90. Pixelart pełną twarzą. Nie razi feerią barw, postaci nie są szczegółowe, ale każda z nich ma swoje cechy charakterystyczne. Mapy nie mają wielu szczegółów, za to pełno przeszkadzajek typu skrzynki, kamienie czy blokujące przejście NPC, które to nakazują szukać innych dróg do celu.
Dźwiękowo również nie spodziewajcie się wodotrysków. Cała oprawa to hołd dla 8 i 16 – bitowych japońskich klasyków z platform Nintendo i SEGI.
Trochę swojskości
W naszej szerokości geograficznej jako ciekawostkę można potraktować nazwy kilku krain i potworów z którymi przyjdzie nam walczyć. Choć Quartet to gra rodem z USA, nie uwzględniająca nawet naszego języka to potrafi wystawić nas do walki przeciwko Zhanbionemu czy Nietoperzowi. Zaś wędrując po Zrodle natkniemy się na niejakiego Mateusza.

Można, ale po co?
Quartet można potraktować jako odskocznię od dużych tytułów, ale zdecydowanie na kilka podejść. Gra jest nudna i powtarzalna, zaś fabuła nie ratuje jej na tyle, żeby się zmuszać do siedzenia przed ekranem. Przy produkcji Something Classic Games się wynudziłem. Nie sądzę, że kiedyś jeszcze doń wrócę.
za kod recenzencki dziękujemy evolve.pr
Plusy
- Nawiązanie do klasyków jRPG
- Ciekawi bohaterowie
Minusy
- Monotonna i nudna
