Vahanara!_Okładka

Vahanara! – recenzja komiksu

Trzeba przyznać, że Kultura Gniewu rzuciła się na głęboką wodę przypominając trzy, nieco archaiczne,
tytuły pod jednym wspólnym – Vahanara!. Dwa z nich pierwotnie ukazały się jako zbiorcze wydanie w
1980 roku. To z jednej strony rzecz dla starych wilków, oldskuli, geeków i komiksowych archeologów, a jednocześnie – dla graficznych żółtodziobów. I od razu powiem: ja raczej kwalifikuję się do drugiej grupy, a mimo to – a może właśnie dlatego – stwierdzam zdecydowanie, niczym kapitan Stefanotti z tytułowego dzieła: rzecz to frapująca!

Vahanara!: Relax uderza po raz pierwszy

Nawet niektóre stare wilki nie pamiętają takiego tytułu jak Relax. Nie, nie chodzi o piosenkę zespołu
Frankie Goes to Hollywood (szczerze mówiąc, FGtH dopiero powstawał, kiedy Relax z publicznością
się żegnał). Ten, dla niektórych, najbardziej kultowy komiksowy tytuł epoki PRL-u był popularnym
wydawnictwem komiksowym, ukazującym się w latach 1976-81. Miał format zeszytu A-5, co nie jest
bez znaczenia przy omawianej edycji Vahanary!. Przewinęło się przez niego wielu polskich
rysowników: zarówno początkujących, na przykład Ryszard Siwanowicz, jak i niezwykle cenionych,
będących swoistymi autorytetami w dziedzinie polskiego komiksu, by przywołać nazwiska Grzegorza Rosińskiego czy Jerzego Wróblewskiego. Relax stanowił doskonałą okazję do poeksperymentowania i podziałania na mniej pewnych wodach graficznych opowieści. I tu docieramy do zbioru Vahanara!,
który w 2023 roku ponownie wydała Kultura Gniewu.

Na tom składają się trzy historie z kategorii science-fiction. Jedna stanowi komiksową adaptację
francuskiej powieści fantastycznej, druga – to autorski debiut młodych twórców, trzecia zaś to
zaskakujący, również autorski, drobiazg, naznaczony przewrotnością. I brzmi to nawet interesująco,
ale trzeba w tym miejscu dorzucić jeszcze jeden składnik: kreska grafika. A ta swoje źródło ma w
Kapitanie Żbiku. Dlatego to zdaje się być gratka dla oldskuli. To jednak tylko pozory.

Vahanara!_Strona

Vahanara!: Ginące statki i rwana fabuła

Zacznijmy od początku.
Tytułowy komiks wprowadza nas w świat grafiki lat 70. XX wieku i stanowi adaptację powieści s-f
niejakiego Georgesa Murciego, francuskiego pisarza, który… no, właśnie: który co? Zmarł w Hiszpanii w 2001 roku w wieku 63 lat. Wydał kilka ciekawie brzmiących tytułów, jak Ocaleni z przyszłego, Operacja rozpaczy, Po drugiej stronie atomu, Człowiek światła czy Projekt apokalipsa. I to tyle.
Trudno stwierdzić, na ile jego książki cieszyły się powodzeniem, bo na rynku polskim – jeśli wierzyć
portalom bibliofilskim – ukazały się aż dwie: Maa oraz właśnie Vahanara!. I, co ciekawe, ta druga
miała swoją polską premierę w 1984 roku, 10 lat po światowym debiucie, ale za to 6 lat po swoim
komiksowym wcieleniu na łamach Relaxu! Czyli: najpierw komiks, potem dopiero tłumaczenie w
formie książkowej. Trudno zatem stwierdzić, na ile rwany charakter fabuły – czytelnik musi wykazać
się uważnością najwyższych nomen omen lotów podczas lektury – ma swoje korzenie w literackim
pierwowzorze, a na ile stanowi efekt współpracy Wróblewskiego i Mieczysława Derbienia,
odpowiedzialnego za tekst. A tego znajdziemy tutaj dużo.

W posłowiu wydania z 2023 roku, Maciej Jasiński stwierdza, że Wróblewski „nie czuł się dobrze w
stylistyce science-fiction”. Będąc, jako się rzekło, żółtodziobem, absolutnie się z tą opinią nie
zgadzam. Jasne, mocną stroną urodzonego w Inowrocławiu rysownika były historyczno-przygodowe ilustracje, by przypomnieć serię Dziesięciu z wielkiej ziemi, Podziemny front, Sam w afrykańskim pustkowiu. O Antonim Rehmanie (no, dobra – to udało się mniej), czy wspomniany już wcześniej Kapitan Żbik. I tak, jego twarda kreska trąci dzisiaj nieco myszką. Jednakże, Wróblewski niezwykle
umiejętnie przenosi na karty komiksu historię, stanowiącą dziwną hybrydę między 2001: Odyseja
kosmiczna, a Inwazją porywaczy ciał! Ginące statki, kontrolowane umysły i wyścig z nieznanym
wrogiem – brzmi dość sensacyjnie, prawda?

Bo nie zapominajmy: podstawą fabuły jest powieść Murciego. Zadebiutowała ona na rynku
księgarskim w 1974 roku, czyli epoce raczkującego kina fantastyczno-naukowego, z naciskiem na
drugi człon tej nazwy. Dzieło Kubricka ma wtedy dopiero 6 lat. W między czasie powstają, nieco
zwietrzałe dzisiaj, takie filmowe produkcje jak Tajemnica Andromedy Wise’a czy Solaris Tarkowskiego na podstawie powieści Stanisława Lema. (O wcześniejszych produkcjach z lat 60. jak Milcząca gwiazda nawet nie wspominam.) I podobnie jak wymienione dzieła, także i Vahanara! podejmuje tematy, w których dominuje nauka, umysł człowieka kontra obca/sztuczna inteligencja. Produkt swoich czasów aż do szpiku. Na ile jej graficzna wersja jest zgodna z pierwowzorem, trudno dzisiaj ustalić, ale też i w 1976 roku polski czytelnik nie miał porównania. Komiks był zatem próbą jak największego oddania treści powieści – stąd, jak można domniemywać, tak duża ilość tekstu.

Vahanara!_Strona

Rosiński i dinozaury

Powyższe odwołanie się do Lema nie jest przypadkowe. W Przedmowie wydania, współautor
drugiego zamieszczonego w zbiorze komiksu, Najdłuższa podróż, Ryszard Siwanowicz bez ogródek wspomina, że w zasadzie jedynym źródłem o nurtach w ówczesnej fantastyce naukowej pozostawała twórczość autora Summa Technologiae. Jeśli zatem większość dzieł wybiegała w przyszłość, Siwanowicz, wraz z Andrzejem Sawickim, zapraszają czytelnika na tytułową podróż – najdłuższą znaczy aż do epoki dinozaurów. I trudno tutaj nie mieć skojarzeń z takimi paździerzowymi tytułami jak koszmar VHS-ów ze stajni HannaBarbera czyli Dino w zagubionej dolinie (wydanym jako Dino i Kosmiczny Duch przez Polskie Nagrania). Trudno się nie uśmiechnąć, czytając przygody Andrzeja i Rycha (sic!) z Międzynarodowego Instytutu Temporalnego z przyszłości (czyli 2025 rok), eksplorującej życie kręgowców z okresu kredy. Ale od czego jest talent Grzegorza Rosińskiego?

Także i ten legendarny polski twórca komiksów, nim pokazał światu swoje kanoniczne dzieło Thorgal,
stworzone do spółki z Jeanem Van Hammem, zbierał swoje szlify jako współtwórca zeszytów… tak,
tak, Kapitana Żbika! Dlatego tym bardziej warto poznać dzieło o podróży w świat dinozaurów,
stworzone w ramach gentelmen’s agreement, nawet jeśli wywoła ono lekkie poczucie krindżu. A
wywoła z pewnością, bo czas raczej nie był łaskawy dla opowieści młodych wówczas autorów.
Niemniej, jako ciekawostka archeologiczna – prima sort.

Spotkanie: idealna klamra

Wydanie Vahanary! zaczyna się historią kosmiczną i taką też się kończy, choć historii opowiedzianej
w Spotkaniu bliżej stylistycznie do Marsjanie atakują! (tak, wiem, to dzieło późniejsze) lub do To
przyszło z kosmosu
niż do adaptacji Lema. Ale to bardzo udane zakończenie tomu, taki drobiazg dla
Czytelników, jeszcze raz opowiedziany przez Siwanowicza, tym razem we współpracy z Bogusławem Polchem. Za dużo zdradzić nie można, by nie psuć niespodzianki. Powiem jedynie: Ziemia to swoista strefa wpływów obcych cywilizacji. O!

Vahanara: Powrót

Wydanie komiksów opublikowanych pierwszych raz przeszło 40 lat temu w magazynie Relax, to
pomysł ryzykowny, ale ze wszech miar udany. Warto sentymentalnie porównać, czym zaczytywał się
człowiek pacholęciem będąc, ale też zobaczyć jak bardzo język komiksu polskiego od tego czasu ewoluował i zadać sobie pytanie: czy goniąc trendy zachodnie, nie zatracił swojego oryginalnego
charakteru?

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Kultura Gniewu.

Vahanara!_Strona

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *