Myślę, że czasy licealne, czyli schyłek lat 90-tych, należały gamingowo niemal wyłącznie do kilku tytułów – Diablo, Quake i właśnie Starcraft. Te zaś, po The Settlers czy Heroes of Might and Magic III należą do mojej ścisłej i ukochanej, wiecznie barwnej klasyki.
Sam Starcraft był hitem od samego początku. Blizzard, który miał już w swoim portfolio inne blockbustery – wspomniane Diablo i Warcrafta był bowiem w samym środku swojej złotej ery i wszystko co wydawał jawiło się jak objawienie. Wspomniane tytuły naprawdę na swoją renomę zasługiwały – były bezapelacyjnymi hitami i kamieniami milowymi elektronicznej rozgrywki. Blizzard zapracował na swoją sławę, którą w późniejszych czasach roztrwonił (ale to temat na zupełnie inną opowieść). Jesteśmy teraz w erze przed milenijną pluskwą i wciąż na sam dźwięk nazwy amerykańskiego wydawcy serca biły szybciej.
Sam Starcraft to jeden z najgenialniejszych RTS-ów pod słońcem. Nie kojarzę innego tytułu, który po 24 latach od premiery byłby wciąż tak niesamowicie grywalny. Na sukces gry składało się kilka elementów.
Genialnie wybalansowane rasy
Starcraft oferował zabawę trzema grywalnymi rasami – Terranami, Zergami i Protossami. Gracze przyzwyczajeni do rozwiązań znanych z Command & Conquer czy Dune przeżywali mały szok. Wojska należące do różnych gatunków nie były tylko swoimi odpowiednikami pomalowanym na inny kolor. Te trzy gatunki różniły się od siebie w stopniu dość znaczącym. Terranie mieli potężne siły lądowe, specjalizowali się w stawianiu silnych zapór i mocnej obrony baz. Jednostki mechaniczne mogły być naprawiane na polu walki, ale wymagali również największej powierzchni bazy aby budować i utrzymywać swoje wojska. Zergowie – obca robalopodobna rasa stawiali na ilość. W krótkim czasie można było wysłać armię złożoną ze słabych jednostek, ale zdolną nakryć czapkami nieprzygotowanego przeciwnika. Była to również jedyna frakcja, której jednostki lądowe mogły chować się pod ziemią i z czasem leczyły poniesione obrażenia (budynki również). Protossi natomiast to armia dysponująca najmocniejszymi jednostkami, zadającymi potworne obrażenia, wyposażonymi w dodatkową osłonę w postaci odnawialnych tarcz energetycznych oraz najpotężniejszą flotą lotniczą. Problemy tu głównie sprawiały koszta. Aby wystawić i utrzymać porządną armię, oraz wybudować dodatkowe pylony 😉 wymagali ponoszenia największych nakładów finansowych.
Niuansów i różnic oczywiście było więcej i nie będę ich wszystkich wymieniał, bo zajęłoby to pewnie pół artykułu. Drugie pół pewnie spędziłbym wymieniając taktyki, które te różnice umożliwiały i wymuszały. Dość powiedzieć, że gra pozwalała na różnorodne podejścia i zachęcała do specjalizowania się w niektórych rozwiązaniach. W żadnym jednak przypadku nie można było poczuć, że któraś ze stron jest faworyzowana. Gracz musiał umiejętnie wykorzystywać elementy dające przewagę i panować nad wadami danej frakcji. To podejście dawało poczucie niesamowitej równowagi i balansu rozgrywki, stwarzało okazje do popełniania drobnych błędów i do bezwzględnego wykorzystywania rodzących się okazji.
Gruby pakiet
Na jednej płytce otrzymywaliśmy trzy kampanie (po 10 misji) dla każdego z gatunków zapewniające wiele godzin doskonałej zabawy. Wtedy nikt nie myślał o tym, aby rozbijać to na trzy osobne gry i trzy razy doić graczy z pieniędzy. Dodatkowo gra oferowała doskonały tryb multiplayer, w którym do 8 graczy mogło prowadzić starcia na olbrzymich mapach. Rozrywka sieciowa mogła być prowadzona zarówno w sieci lokalnej, jak i poprzez strukturę Blizzarda – Battle.net. Walki przez Internet były o wiele bardziej rozbudowane, oferowały dodatkowe warianty, drabinkę, eventy. Poza tym bardzo miłym dodatkiem był edytor plansz, a pomocą którego można było tworzyć nie tylko mapy, ale własne scenariusze.
Wróćmy jednak na chwilę do oficjalnej kampanii. Starcraft oferował fabułę, w której może i pojawiały się żarciki, ale nie w takim stopniu jak to miało miejsce w Warcrafcie. Starcraft był na poważnie. Było tu miejsce na mały romansik, na zdradę, śmierć bohaterów, na mroczne tajemnice, wyłaniające się z czeluści kosmosu zagrożenie i pozornie nieznaczące wydarzenia odbijające się na losie całego wszechświata. Klimat był dość mroczny i duszny i to niestety popsuło się niesamowicie w dwójce (albo po prostu gra nie dorosła wraz z odbiorcami). Nie ma się co dziwić – Starcraft w swoim pierwotnym projekcie miał być oparty na settingu Warhammera 40,000, w którym nie ma miejsca na litość i słabość. Niestety Blizzard nie dogadał się ostatecznie z Games Workshop, więc imperialna aquilla nie załopotała na starcraftowym niebie. Choć dość mocne i oczywiste inspiracje pozostały. Od samych gatunków rozpoczynając Terranie będący odpowiednikiem sił imperium, Zergowie to oczywiści Tyranidzi a Protossi to Eldarzy, na niektórych jednostkach kończąc. Czy to bezczelna zżynka, czy to doskonały przykład na idealne wykorzystanie inspiracji – osądźcie sami.
Starcraft to również doskonałe wykonanie
Choć jak na rok 1998 Starcraft mógł jawić się jako gra nieco stojąca w mijającej epoce, to trzeba powiedzieć, że nadal był wykonany pierwszorzędnie. Jednostki były wyraźne i widoczne, mapy pełne dodatkowych elementów i upiększaczy, a przerywniki między misjami już wtedy pokazywały mistrzostwo Blizzarda. To samo dotyczyło udźwiękowienia. Muzykę jestem w stanie zanucić nawet teraz, dźwięki były charakterystyczne i wpadające w ucho, a dubbingi nagrane pierwszorzędnie. Dobór aktorów był bardzo dobry i obok etatowych aktorów głosowych dla produkcji Blizzarda (James Harper i Glynnis Talken-Campbell) wystąpiły bardziej uznane w świecie dubbingu nazwiska jak Paul Eiding i Robert Clotworthy.
Powiedzieć, że Starcraft opanował nasze młode dusze to nic nie powiedzieć. Dyskusje, a nawet kłótnie o strategie zajmowały wszystkie chwile, które nie stały pod okupacją komputera i ogrywaniem RTS-a od Blizzarda. Szukanie informacji i wskazówek dotyczących taktyki zawsze było głównym elementem tych krótkich chwil, kiedy wdzwanialiśmy się modemami do Internetu. Wydany jeszcze tego samego roku dodatek, Brood War przyniósł dodatkowe dobroci. Nowe jednostki, nowe rozwiązania, nowych bohaterów i nowe kampanie. Co najpiękniejsze – można sobie sprawdzić jak radzi sobie teraz gra za darmo, ponieważ wersja z 1998 roku wraz z dodatkiem jest dostępna bez opłat na usłudze Battle.net. Na pewno warto wciąż sięgnąć po Starcrafta, nawet w wersji sprzed 24 lat.
Odważę się stwierdzić, że złote czasy Blizzarda to były złote czasy gamingu w ogóle. Przynajmniej dla mnie. Szkoda, że Starcraft II zakończył mój romans z tym wydawcą. Ale, jak już wspomniałem, to temat na inną opowieść.
1 thoughts on “Starcraft – retro wspominki”