Trzecia część trylogii Ishar skusiła mnie przecudowną okładką pudełka leniwie spoczywającego na sklepowej półce. Zamczysko, smok i całkiem niezłe recenzje w komputerowej prasie sprawiły, że wysupłałem kasę ze skarbonki i zanurzyłem się w świat wygenerowany przez Francuzów z Silmarils. I jak byłem zajarany tą grą, tak do tej pory (a więc prawie trzydzieści lat temu) tej gry nie udało mi się skończyć. Ishar 3 zamknął swoje drzwi w dżungli z przeklętymi tygrysami.
O Crystals of Aborea, czyli o prequelu serii Ishar wtedy nawet nie słyszałem. W pierwszą część nie zagrałem. W dwójkę grał kuzyn i był nią okrutnie wkręcony. W tę samą drugą część zagrałem może z raz czy dwa i zachwyciwszy się eksploracją świata po tej kilkukrotnej sesji padły mi nośniki i już tytułu nie odzyskałem. Zapewne nawet nie stoczyłem żadnego starcia ani też nie zdążyłem odwiedzić żadnej ciekawej lokalizacji. Z Ishar 2 Pamiętam tylko kręcenie się po wyspie na otwartej przestrzeni.
Siedem albo cztery bramy nieskończoności
W związku z tym, nie mogłem nawet marzyć o tym, aby skorzystać z czadowego patentu na ogrywanie Ishara 3 za pomocą zahartowanej w bojach i doświadczonej drużyny z poprzednich części. Opcja przenoszenia swoich zakapiorów do kolejnej części wydała mi się bardzo ciekawa. Recenzje i opisy trzeciej odsłony serii w prasie jednakowoż nie były zbyt optymistyczne. Kiepski dźwięk, potworne zżynki assetów z poprzedniej części, mała interaktywność z postaciami i fakt, że zamiast tytułowych siedmiu bram nieskończoności recenzenci doszukiwali się jedynie czterech nie stanowił dość mocnej zachęty, ale pomyślałem, że skoro i tak nie grałem w poprzedniczki, to te skopiowane grafiki, postaci i różne elementy nie będą mi jakoś przeszkadzać. Swoją drogą zabawny jest fakt, że recenzent z „Secret Service” narzekał na wysoki poziom trudności, a w „Grach Komputerowych” przeszkadzało, że Ishar 3 jest zbyt prosty.
Po otworzeniu gry otrzymałem cieniutką instrukcję oraz pięć dyskietek. Po odpaleniu otrzymałem krótkie intro, stworzyłem nową drużynę i ruszyłem na smoka. Problemy rozpoczęły się od samego początku. Muszę przyznać, że stoję w przypadku Ishar 3 za opinią z „Secret Service”. Drużyną operowało mi się trochę ciężko. Samo poruszanie się po mieście nie stanowiło kłopotu, ale już walka była całkiem upierdliwa. Nie do końca turowa, ale również nie całkiem odbywająca się w czasie rzeczywistym polegała na klikaniu na ikonach broni lub szybkim wybieraniu czarów. Nie do końca to rozumiałem.
Ishar 3 to jednak trudny tytuł
Może stoi za tym fakt, że nie potrafiłem stworzyć dobrej drużyny, której umiejętności się uzupełniały. Przy wyborze kierowałem się raczej portretami (jest duży gość, to będzie mały itp.). Statystki niewiele mi wtedy mówiły. Jak tak sobie wyliczam, to wychodzi, że to faktycznie mogło być przyczyną moich niepowodzeń. Cóż, wielkie RPG było dopiero przede mną. Dość powiedzieć, że jakimś sposobem udało mi się przekroczyć bramy nieskończoności bodajże dwa razy i dotrzeć do dżungli, w której grasowały tygrysy czy jakieś inne kotowate drapieżniki. Te dranie już dalej mnie nie przepuściły i nie dane mi było zatopić żelaza w smoczym sercu.
Co zostawił mi Ishar 3? Na pewno jedną z wielu zadr i przykrych wspomnień o nieukończonych tytułach (kurna, może jednak się kiedyś jeszcze zmuszę i skończę? Całą serię nabyłem na GOG.com za jakieś grosze już dawno temu). Ale z drugiej strony mam też wspomnienie o rewelacyjnie rozlewającej się po uszach muzyce z menu i z karczmy (chyba jedynych utworów w całej grze, więc faktycznie, udźwiękowienie było biedne, ale te dwa kawałki były naprawdę niezłe).
Pozostawił mi też jakiś nieodgadniony strach przed pierwszoosobowymi dungeon crawlerami. Tak, wiem, że w Ishar operujemy na pseudo-otwartych przestrzeniach, ale co do zasady wszystko się zgadza. Poruszamy się tam w labiryncie korytarzy – czy to miejskich uliczkach, czy to w dżungli, czy w jaskiniach smoka – to nie jest wolna eksploracja. Jedynym dungeon crawlerem, który ukończyłem to tak naprawdę Doom w wersji mobilnej na swojej starej Nokii E51 (proszę się nie śmiać). Na mojej półce zaś kurzyć się wiecznie będzie taka klasyka jak Stonekeep, czy cyfrowo Eye of the Beholder, a nawet i coś z Might and Magic by się znalazło. Choć nie ukrywam, że od czasu do czasu The Legend of Grimrock uśmiecha się do mnie zalotnie, więc może nie jestem całkiem stracony?
Skoro już jesteśmy przy półkach, to Ishar 3 pozostawił mi również big boksa, wydanego już w Polsce przez Mirage, z rzeczonymi pięcioma dyskietkami i lichą instrukcją, ale również pięknie narysowaną okładką przedstawiającą zamczysko i głównego oponenta – smoka Shandara. I tą nieustającą nostalgię, która wyłazi mi na wierzch nawet gdy oglądam materiały na Youtube o tej grze. Ishar 3 zestarzał się i to momentami naprawdę brzydko. Postaci są nieruchawe, animacje kilkuklatkowe a outro i intro fatalnie krótkie. Ale studio Silmarils potrafiło roztoczyć w swoim dziele niesamowitą magię, której odpryski emanują mocą do dziś.