Nie zapomnij do nas zajrzeć – >
Ostatnimi czasy dość mocno absorbowało mnie w wymiarze czytelniczym science fiction i chcąc odpocząć nieco od tematyki szukałem czegoś z innej półki. Tym czymś, na co trafiłem był Cudotwórca, dzieło portugalskich twórców wydane w Polsce przez wydawnictwo Timof. Poszukiwania prawdy o śmierci brata, rzucanie wyzwania tajemniczym i mrocznym organizacjom, zawodowy morderca. Intrygujący opis przykuł uwagę, ale komiks okazał się być czymś zupełnie innym niż się spodziewałem.
Przede wszystkim opowieść nie od razu skleja się w całość. Po pierwszych rozdziałach miałem mały mętlik w głowie i spoglądałem wstecz by łączyć nitki opowieści. Z początku punkty wspólne były dawkowane delikatnie, a pierwszy rozdział opowieści wydawał się nie łączyć z resztą. Wrażenie rozstrzelenia potęgowało to, że Cudotwórca jest podzielony na części, a za narysowanie każdej odpowiada inny artysta. Inny styl i kreska potrafią nieźle namieszać.
Cudotwórca kroczy swoją ścieżką
Wpadłem w ten sposób w pułapkę, która przypominała mi jakąś dziwną aberrację a’la Metal Hurlant. Oniryczne i poruszające historie zdawały się luźno pływać po stronach komiksu i nie korespondować ze sobą. Motywy religijne, psychoza, szaleństwo sugerowały, że będę miał do czynienia z krótkimi koszmarami, które nawiedzają rozgorączkowaną nocą. Dopiero od połowy dzieła klocki zaczęły się układać w bardzo niepokojącą układankę.
Nie pytajcie skąd skojarzenie z MH, tym bardziej, że historii Cudtwórcy bliżej do Gabinetu osobliwości Guillermo del Toro. To jednak wyjątkowość, pewna jazda po bandzie, łamanie barier nasuwały skojarzenia z francuskim magazynem. Po zakończonej lekturze stwierdzam jednak, że Cudotwórca zamajaczył mi jako wariacja na temat Boskiej komedii Dantego. Trochę tych tytułów w pamięci się pojawiło, ale chyba zawsze tak jest, że umysł zawsze szuka połączeń ze znajomymi tworami. Choć skojarzenie z Alighierim wydaje mi się jakkolwiek trafne, to jednak wrażenia dość szybko uległy rozproszeniu. Cudotwórca bowiem od początku do końca kroczy własną ścieżką.
Bohaterka przechodzi długą drogę, by trafić do piekła. Jako przewodnik służy jej wspomniany zawodowy morderca, który jest kilka kroków od emerytury. Zdradzając bohaterce szczegóły dotyczące organizacji odkrywa prawdę o losie brata ale również pozwala rzucić okiem za woal skrywający cały świat. Pachnie Dantem, prawda? Ale to pozory.
Z każda historią kawałki układają się w bardzo niepokojący i ponury obrazek. Cudotwórca maluje opowieść o chęci poznania prawdy o świecie, który zawzięcie broni do siebie dostępu. Choć jak się okazuje, mamy w zasadzie wszystkie informacje podane na tacy, to i tak łudzimy się, że ujrzymy ten obraz nie tak posępnym i beznadziejnym. Twórcy postawili na ciekawy zabieg. Jak wspomniałem, każda z historii rysowana jest przez innego rysownika. To wprowadza pewien dysonans i dodatkową trudność w początkowym łączeniu kropek. Jednocześnie jednak to podejście potęguje uczucie niepokoju i roztargnienia czyniąc kulminację Cudotwórcy jeszcze bardziej dojmującą. Na stronach ścierają się różne wizje, pozostawiając czytelnika zawsze zarówno wstrząśniętym, jak i zmieszanym. Tu nie ma miejsca na sporo akcji, ale jest za to miejsce na pokazanie, jak bohaterowie podążają obraną ścieżką i nie chcą bądź nie mogą z niej zejść. Co oczywiście ma swoje konsekwencje.
Ze śmiercią im do twarzy
Motyw przewodni to śmierć. Choć to nie powinna być niespodzianka, po tym jak kostucha wdzięcznie szczerzy zęby już z okładki. W pewnym momencie myślałem, że będzie to opowieść o zemście, to jednak moim zdaniem to właśnie ponury żniwiarz gra tutaj pierwsze skrzypce. Każdy z rozdziałów ma na swoich kartach trupa, czasem i więcej niż jednego. Po trupach bohaterka zmierza do swojego celu, nie cofając się przed niczym. Trupy zostawia po sobie morderca. Od trupa rozpoczyna się podróż bohaterki.
Cudotwórca mnie zaskoczył. Zupełnie się tego nie spodziewając, wkroczyłem do ciemnego i dusznego pomieszczenia. To podskórne wrażenie budzące napięcie na samych końcach nerwowych i dreszcz emocji towarzyszyło do samego końca. Komiks naprawdę wciąga i gra na na wszystkich dźwiękach brzmiących w duszy. Cholera, muszę nawet zgodzić się z obwolutą. Cudotwórca to na serio tytuł wart ponownego przeczytania. Zadziwiające, ile treści upchnięto w te kilkadziesiąt stron. Dzieło Portugalczyków to bowiem lektura na jedno posiedzenie. Ale gwarantuję, że będzie to posiedzenie, które zostanie w pamięci na bardzo długo.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Timof i Cisi wspólnicy.
2 thoughts on “Cudotwórca – recenzja komiksu”