Chrononauci

Chrononauci – Tom 1 i Tom 2 – recenzja komiksu

Mark Millar to autor dość płodny, i słusznie uznany. Na koncie ma zarówno prace dla największych wydawnictw takich jak Marvel czy DC, jak również własne, szanowane serie – jak choćby zekranizowane Kick Ass czy Kingsman. Na podstawie jego komiksów powstały również takie filmy jak Logan czy Captain America: Civil War. W 2017 jego wydawnictwo zakupił Netflix zapewniając sobie prawa do ekranizacji komiksów tworzonych przez autora. Chrononauci to (póki co) dwutomowa seria, która stoi w niejakim rozkroku. Pierwszy tom powstał jeszcze przed netfliksowymi zakupami, drugi został wydany już pod auspicjami streamingowego giganta. Czy ma to wpływ na serię?

Chrononauci to tylko z pozoru prosta historia, której największe meandry nie są tak oczywiste i wcale nie dotyczą podróży w czasie. Bohaterowie odkrywają spoczywający w starożytnym grobowcu myśliwiec F14-Tomcat. To uświadamia im, że podróże w czasie są możliwe i już się odbyły – w przyszłości. Zaczynają zatem prace nad wehikułem czasu i oczywiście odnoszą sukces. Maszyna po ukończeniu prac jest gotowa do przesłania pierwszych ludzi w czasie.

Oczywiście do misji przystępują główni bohaterowie – doktorzy Corbin Quinn i Danny Reilly. Jeden z pozoru lekkoduch, kobieciarz i dowcipniś (swoją drogą kupił mnie od razu żartem o Wojowniczych Żółwiach Ninja), drugi doświadczony przez życie i całkowicie poświęcony pracy. Z dość dużym zaskoczeniem przyjąłem jednak, że charaktery tych dość sztampowych postaci dość szybko zostaną wystawione na próbę. Przez to równie szybko mogli pokazać z jakiej to gliny są ulepieni.

Chrononauci z Netfliksa

Czy zabieg się udał? Moim zdaniem tylko częściowo, bo choć zaskoczenie jest dość duże, to pozostawia jednak pewną dozę niedosytu. Jak przemianę bohatera z dowcipkującego luzaka w odpowiedzialnego podróżnika w czasie jakoś kupuję, tak skorzystanie z okazji, którą dają podróże w czasie przez Corbina jakoś nie do końca do mnie przemawia. Postać, która poświęciła życie rodzinne dla pracy naukowej zmienia się w oportunistę, któremu nagle niestraszne są paradoksy czasowe i cały galimatias, który można narobić najmniejszymi przecież zmianami. „Powrót do przyszłości” przecież nauczył nas na ten temat całkiem sporo.

Tom pierwszy jest pełen akcji, przeskoków po różnych okresach czasowych, eksplozji i żartów. Rysownik Sean Murphy (Batman: Biały Rycerz, Tokyo Ghost) ma dość charakterystyczną kreskę, ale wszystkie jego pojazdy, czołgi, helikoptery, DeLoreany, jak i postaci są pełne drobiazgów, na których miło zawiesić oko.

Tom drugi natomiast to poza zmianą rysownika (Eric Canete) to również zmiana scenerii. Chrononauci wybierają się w przyszłość, z której to poczynania naszych bohaterów śledzili ludzie bardziej światli, acz całkiem im znajomi. Okazuje się, że wykładowca uniwersytecki Danny’ego i Corbina rozgryzł podróże w czasie wcześniej, wybrał się do przyszłości i stamtąd wpływa na losy świata, tkając nici wydarzeń w ten sposób, aby wyeliminować wszelkie złe wydarzenia. Nasi bohaterowie otrzymują propozycję dołączenia do profesora. Układ, jak można się łatwo domyślić, posiada też swoje wady i konieczność usunięcia wyników ich badań z naszej linii czasowej wcale nie jest największą.

Zgrzyty i piski

Tomu drugiego nie kupuję już tak łatwo jak pierwszego. Motyw Danny’ego próbujacego wpłynąć na przeszłość i uratować matkę jest nawet niezły, ale w zasadzie to jeden z nielicznych elementów, które bardzo mocno trzymają się kupy i wnoszą coś do konstrukcji bohatera. Danny wciąż jest lekkoduchem i potrafi rzucić się na znacznie większego przeciwnika po to, żeby zaimponować dziewczynie, ale ta koneksja z rodziną ukazuje, że niekoniecznie jest tak lekkomyślny. Potrafi znaleźć nawet czas na refleksje podczas seksu, szukając odrobiny romantyzmu. Zdecydowanie wolę Danny’ego od Corbina. Może odnoszę wrażenie, że druga część jest doklejana nieco na siłę. Może nie przekonują mnie do końca absurdy pokroju wehikułu czasu w kształcie gitary elektrycznej? Może, gdy zaczynam się zastanawiać nad reperkusjami decyzji bohaterów oraz ciężarem paradoksów, które wytwarzają, to nie do końca się to wszystko klei?

Baw się dobrze

Jeśli by jednak wyłączyć myślenie i postarać się najzwyczajniej w świecie bawić, to Chrononauci są bardzo dobrą pozycją. Akcja jest wartka, humor nienajgorszy, a oba tomy stanowią w zasadzie zamknięte historie. Chrononauci to lekki, łatwy i przyjemny tytuł, który posiada naprawdę niezłe odwołania do popkultur. Niestety z pewną frywolnością, z którą tytuł podchodzi do esensji komiksu czyli podróży w czasie, przychodzi wrażenie jakby seria była sezonem sztampowej produkcji z Netfliksa właśnie – ciętym z metra i nie do końca dobrym jakościowo produktem.

Komiks nie prezentuje się źle, bynajmniej. To bardzo przyjemna i miła lektura, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z jednego tomu można było wycisnąć nieco więcej, a drugi nie jest do końca potrzebny. Nie mogę powiedzieć, że żałuję czasu spędzonego z Dannym i Corbinem. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie bawiły mnie żarciki albo analizowanie obrazków w poszukiwaniu jakichś drobiazgów nie pasujących do danego okresu historycznego. Zachodzę natomiast w głowę, dokąd ta historia może ponieść (Millar ponoć nie powiedział ostatniego słowa w temacie Chrononautów). Wolałbym jednak, aby skupiła się na bohaterach, a nie na kontinuum czasowym. Danny i Corbin mają na pewno jeszcze więcej do zaoferowania i jeszcze więcej do opowiedzenia.

2 thoughts on “Chrononauci – Tom 1 i Tom 2 – recenzja komiksu”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *