W poszukiwaniu kolejnych wspominek sięgnąłem wzrokiem na półkę i zatrzymałem się na wielkim żółtawym pudełku z Baldur’s Gate. Gry przedstawiać nie trzeba i wręcz nie wypada, ale powspominać zawsze warto!
Do Wrót Baldura podchodziłem na początku z nieufnością. Wszystkie te przedpremierowe zachwyty nad ogromem tej produkcji, epickością, nowatorskością, brzmiały wręcz nieprawdopodobnie i pachniały obrzydliwym hajpem.
Słabym człowiekiem będąc jednak pękłem, Baldur’s Gate zakupiłem i gra wchłonęła mnie niemal całkowicie. Podróżowanie po Wybrzeżu Mieczy było niezwykłym doświadczeniem, nie tylko z tego powodu, że rozmach, ogrom i epickość produkcji Bioware faktycznie dorównały przedpremierowemu pianiu mediów.
Gra oferowała olbrzymią ilość zadań, mnóstwo zakamarków do zwiedzenia, olbrzymią ilość map i lokacji, z poukrywanymi na nich magicznymi przedmiotami, pożądanymi przez wszystkich i opisywanymi w drukowanych w prasie poradnikach.
Baldur’s Gate a sprawa polska
Baldur’s Gate to chyba pierwsza produkcja spolonizowana z takim rozmachem. Nie ukrywam, że jednym z najbardziej ciekawiących mnie elementów była właśnie lokalizacja. Usłyszeć z komputera Jana Kobuszewskiego, Piotra Fronczewskiego, Gabrielę Kownacką, Mariana Opanię czy Wiktora Zborowskiego to było coś. Świat zewnętrzny wreszcie dowiedział się o istnieniu gier wideo, docenił je i wziął udział w tworzeniu jednej z nich. Szok! Dodatkową ciekawostką było to, że obok znanych aktorów wystąpili też celebryci z giereczkowa. Redaktorzy popularnych gamingowych czasopism dostępnych ówcześnie na rynku oraz sam zarządu CD Projekt również użyczyli swoich głosów.
Po takiej bombie Baldur’s Gate nie mógł nie uzyskać statusu kultowego. Jest źródłem klasycznych cytatów, bo to właśnie tutaj można było usłyszeć, że przed wyruszeniem w drogę należało zebrać drużynę, albo że oberża jest czysta jak tyłeczek elfiej panny. Baldur dostarczył nam też niepowtarzalnych bohaterów. Mam nadzieję, że wszyscy pamiętają berserkera Minsca i jego chomika, dostępnego w podręcznym ekwipunku. Nie można zapomnieć również o samym wątku głównym, który wciągał jak odkurzacz i nie pozwalał odejść od ekranu aż do momentu zatłuczenia podłego Sarevoka. Baldur’s Gate to kwintesencja samego Bioware i jeden z powodów, dla którego ludzie tak kochali to studio.
Choć sama rozgrywka może się jawić nieco przestarzała (ściany tekstu do przeczytania, aktywna pauza), to gra jest wciąż grywalna. Zresztą, wspomniane rozwiązania są wciąż wykorzystywane – Pillars of Eternity czy Torment: Tides of Numenera to bardzo przyzwoite produkcje i dobrze się przy nich bawiłem. W grze prowadziliśmy sześcioosobowy oddział śmiałków. Moja drużyna (którą stworzyłem całą sam – można było) miała zawsze żelazny skład – dwóch krasnali na przodzie, za nimi łucznicy (łowca i złodziej) a z tyłu dwójka magów dla leczenia i rażenia czarami z odległości. Po kilku ukończeniach gry (i usunięcia experience cap;) wrogowie umierali na sam widok moich dzielnych chwatów.
Żywe RPG
Niewątpliwą ciekawostką była mechanika oparta na regułach rozgrywki systemu Advanced Dungeons & Dragons. Podczas zabawy gra w tle rzucała kośćmi za nas, a wyniki rzutów decydowały o rezultacie potyczki, opcjach dialogowych, rozbrojeniu pułapki, otworzeniu drzwi itp. Samych zasad nie trzeba było rozgryzać, ale dla chętnych poświęcono na ten temat całkiem sporo miejsca w instrukcji.
Osobna sprawą i klasą samą w sobie było fantastyczne i syte wydanie. Big Box zawierał 5 płyt, mapę, wspomnianą grubą instrukcję i dodatkowo książkę „Morze Piasków”, dzięki której zabawa w Zapomnianych Krainach trwała również wtedy, gdy musieliśmy komputer z jakichś powodów wyłączać.
Baldur’s Gate został stworzony na Infinity Engine roztaczając czerwony dywan przed kolejnymi grami zbudowanymi na tym silniku – obu częściom Icewind Dale, Planescape: Torment oraz drugiej części Wrót Baldura. Stylistyka oferowana przez Baldur’s Gate jest nadal wykorzystywana i lubiana. Jak już wspomniałem – gry pokroju Pillars of Eternity czy Torment: Tides of Numenera garściami czerpią od produkcji Bioware z 1998 roku.
Wrota Baldura to jeden z najukochańszych tytułów, w który wtopiłem znacznie więcej czasu niż w np. Diablo, czy jakąkolwiek strzelaninę. Pudło z grą jest ozdobą mojej kolekcji i od czasu do czasu strasznie korci, żeby wrzucić płyty do napędu.